- I co, możesz się dodzwonić? - spytała Kira, po dłuższej chwili milczenia.
Kręcę przecząco głową, wzdychając ciężko.
- Nie odbierają, może... może oddzwonią później - wzruszyłam ramionami. Paczka, która leżała na moim łóżku, była od moich dziadków. Jeszcze jej nie otworzyłam, bo... poniekąd boję się to zrobić. Tam może czekać mnie masa wspomnień.
Chwytam paczkę w dłonie i wsuwam pod łóżko. Otworzę ją wieczorem. A teraz... teraz muszę iść do Maxa.
♪ ♪ ♪
Nie wierzę, że tu jestem. Nie wierzę, że pcham się w to wszystko, co zatytułowane jest "MAX". Nie wierzę, naprawdę w to wszystko nie wierzę. Biorę głęboki wdech i prostuję się, siedząc na łóżku Maxa, na którym on sam w sumie mnie posadził. Ucieszył się jak przyszłam. Teraz próbuje się "ogarnąć", bo zastałam go w samych spodniach z włosami, które żyły własnym życiem.
Pokój ma całkiem spoko urządzony. Znaczy, niewiele różni się układem ot tego, w którym śpię ja i Kira. Jest tu więcej... plakatów, zdjęć. W rogu pomieszczenia stoi oparta o ścianę gitara akustyczna, a zaraz koło niej leży również i elektryczna. Na poduszce koło siebie, zauważam pałeczki do gry na perkusji. Jak jeszcze gdzieś zobaczę kla... O. Klawisze. Jak mogłam ich nie zauważyć?
Woow... On musi być serio wkręcony w świat muzyki, jak nikt inny. Ja próbowałam coś robić, jakoś kształcić się muzycznie, ale nigdy mi nie szło.
Max wraca z łazienki, zakładając na siebie czarna koszulkę z logiem Slayer'a. Włosy ma rozczesane, ale coś zaczyna mu przeszkadzać i kilkoma ruchami dłoni, sprawia, że są w kompletnym nieładzie.
Przyłapuje mnie na tym, że ciągle mu się przyglądam. Uśmiecha się od ucha do ucha.
- Coś nie tak? - pyta, wsuwając stare i zużyte trampki na stopy.
Kręcę przecząco głową, przygryzając wargę.
- Grasz na wielu instrumentach - odpowiadam cicho, po czym odchrząkuję.
Kiwa głową.
- Cóż, nie mam co robić to opanowuję grę na coraz to innych rzeczach - wzrusza ramionami i się prostuje. - Gotowa?
Kiwam głową, nie przestając przygryzać wargi.
- Myślę, że tak.
Uśmiecha się szerzej.
- Mogą cię trochę nogi boleć, bo to jest jakiś kawałek stąd, spokojnie, wychowawcy nic nam nie zrobią, przyzwyczaili się do mojego znikania z sierocińca na długie godziny - ponowne wzruszenie ramionami.
Wytrzeszczam oczy.
- S-słucham? Nie będzie nas... cały dzień? - pytam z niedowierzaniem. Nie byłam na to gotowa. Nie byłam gotowa na to, że opuścimy ten budynek i ruszymy na miasto. Nic mi o tym nie wspominał.
- No raczej. Moja... pracownia muzyczna, jeśli mogę ją tak nazwać, jest dość daleko stąd.
- Będziemy tam sami? - pytam, idąc za nim, kiedy wychodzi z pomieszczenia na korytarz.
Śmieje się krótko pod nosem.
- Kimmy, nie zadawaj mi tyle pytań, to wszystko to niespodzianka.
Cholera jasna, Kim. W co ty się pakujesz?
♪ ♪ ♪
Los Angeles tętni życiem. Jak zawsze z resztą. Nawet jeśli to nie jest samo centrum miasta, to i tak jest tu tłum ludzi, przez który razem z Maxem musimy się przeciskać. Gdyby nie to, że chłopak trzyma mnie za rękę, dawno bym się zgubiła.
Jest upalnie, ale w południe będzie jeszcze cieplej. Mam nadzieję, że do tego czasu zdążymy dojść na miejsce, bo nie bardzo odpowiada mi chodzenie po mieście, w tłumie ludzi w tak ogromnym skwarze.
Nie urodziłam się w LA. Przeprowadziłam się tu razem z rodzicami, kiedy miałam pięć lat, zanim urodziła się moja młodsza siostra - Ivy. Wcześniej mieszkaliśmy w stanie Nevada, w małej wiosce, gdzie moim zdaniem było o wiele lepiej niż tu, w wielkim mieście pełnym wszystkiego. Potrząsam głową, wyrzucając z niej resztki wspomnień. Muszę skupić się na drodze.
- Daleko jeszcze? - pytam Maxa, kiedy zatrzymujemy się przy jakimś budynku, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Kręci przecząco głową.
- Nie, spokojnie Kimmy. - Kimmy. Kimmy. Kimmy. Halo! Na imię mam Kim. Nie Kimmy. - Za chwilę będzie tu jeden z moich znajomych i zabierze nas tam gdzie trzeba.
Wzdrygam się. Powinnam wiać. Poważnie. I to już. Nie znam Maxa, a to co powiedział zabrzmiało odrobinę groźnie. No może tylko dla mnie, ale ja już tak mam, ze panikuję bez powodu.
- Um... znajomy? - unoszę brew w górę.
Max się śmieje.
- Spokojnie, on akurat jest nieszkodliwy - szczerzy się. On akurat jest nieszkodliwy. To kto jest szkodliwy?
I faktycznie, po kilku minutach, które spędziliśmy z Maxem w ciszy, przed nami stanęło czerwone auto, niewielkie i wcale nie jakieś z lepszej półki. Z niego wysiadł niezbyt wysoki chłopak, który podszedł do nas.
- Kimmy, Alan, Al, to jest właśnie Kimmy - przedstawia nas sobie, Max. Alan wygląda na... groźnego. Ta surowa mina i ciemne okulary. Wzdrygam się. Dopiero potem zwracam uwagę na napis na jego koszulce. "Lubię naleśniki, bądź więc moim naleśnikiem". Co.
Patrzę znów na jego twarz. Ściągnął okulary, brak surowej miny, którą zastąpił szeroki uśmiech. Dopiero teraz zauważam, że jego oczy są... Jest Azjatą. Mrugam kila razy gwałtownie.
- Cześć Kimmy - wita się ze mną.
- Um, cze...
Nie kończę, ponieważ chłopak bierze mnie w ramiona i mocno przytula.
- Au.
Puszcza mnie szybko i mówi, żebyśmy z Maxem wsiedli do auta. Robimy co każe, cały czas jestem zdenerwowana, co doprowadza do obgryzania paznokci. Głupi nawyk, zawsze to robię kiedy coś jest nie tak.
- Reszta chłopaków też jest? - pyta nagle Max. Alan kręci głową w zaprzeczeniu.
- Nie, są poza miastem. Też do nich dołączę dziś wieczorem, ale pierw muszę coś z a ł a t w i ć - ostatnie słowo wymawia z wielką ostrożnością, podkreślając je.
Max kiwa głową.
Cholera.
Cholera.
Cholera.
Wbijam paznokcie w ramię, przygryzając wargę najmocniej jak umiem (oczywiście uważam, by nie przegryźć jej aż do krwi). Mogłam zostać z Kirą w tym pieprzonym sierocińcu.
- W ogóle, niedługo w mieście jest koncert, Max. Idziesz? - Alan znów zabiera głos.
Max cmoka z dezaprobatą i wzrusza ramionami. Ten gest chyba wszedł mu w nawyk bo robi to prawie cały czas. Ugh.
- Nie wiem - kręci głową.
Alan spogląda w lusterko nad sobą, by spojrzeć na mnie.
- A ty Kim, idziesz?
Ugh, co? Idę... W sensie... koncert?
- Ym, ja... nie. Nie wiem. Ale nie. Nie idę - przełykam ślinę. Czym się tak denerwuję. Max uśmiecha się szeroko.
- Idzie. W sumie ja też pójdę. - odpowiada Alanowi.
- Co? - prostuję się. - Nie, ja nie idę - prycham.
- Idziesz, musisz iść, Kimmy, nie pożałujesz tego.
Milczę. Nigdzie z nim nie idę, na żaden koncert. Nie chcę mieć problemów. Po za tym niedługo zaczyna się szkoła, a ja muszę do niej chodzić. Mama i tata zawsze powtarzali, że nauka jest najważniejsza... Ale teraz ich tu nie ma.
Nie myśl Kim, że możesz sobie robić co chcesz. Sierociniec, opiekunowie, oni cię obserwują. Jeśli pójdziesz na ten koncert możesz mieć poważne kłopoty. Nie idziesz.
- Ugh, kiedy ten koncert? - pytam, nie zaszczycając ani jednego z chłopaków spojrzeniem. Mimo to, mogę się założyć, że Max znów wyszczerza się od ucha do ucha.
- Reszta chłopaków też jest? - pyta nagle Max. Alan kręci głową w zaprzeczeniu.
- Nie, są poza miastem. Też do nich dołączę dziś wieczorem, ale pierw muszę coś z a ł a t w i ć - ostatnie słowo wymawia z wielką ostrożnością, podkreślając je.
Max kiwa głową.
Cholera.
Cholera.
Cholera.
Wbijam paznokcie w ramię, przygryzając wargę najmocniej jak umiem (oczywiście uważam, by nie przegryźć jej aż do krwi). Mogłam zostać z Kirą w tym pieprzonym sierocińcu.
- W ogóle, niedługo w mieście jest koncert, Max. Idziesz? - Alan znów zabiera głos.
Max cmoka z dezaprobatą i wzrusza ramionami. Ten gest chyba wszedł mu w nawyk bo robi to prawie cały czas. Ugh.
- Nie wiem - kręci głową.
Alan spogląda w lusterko nad sobą, by spojrzeć na mnie.
- A ty Kim, idziesz?
Ugh, co? Idę... W sensie... koncert?
- Ym, ja... nie. Nie wiem. Ale nie. Nie idę - przełykam ślinę. Czym się tak denerwuję. Max uśmiecha się szeroko.
- Idzie. W sumie ja też pójdę. - odpowiada Alanowi.
- Co? - prostuję się. - Nie, ja nie idę - prycham.
- Idziesz, musisz iść, Kimmy, nie pożałujesz tego.
Milczę. Nigdzie z nim nie idę, na żaden koncert. Nie chcę mieć problemów. Po za tym niedługo zaczyna się szkoła, a ja muszę do niej chodzić. Mama i tata zawsze powtarzali, że nauka jest najważniejsza... Ale teraz ich tu nie ma.
Nie myśl Kim, że możesz sobie robić co chcesz. Sierociniec, opiekunowie, oni cię obserwują. Jeśli pójdziesz na ten koncert możesz mieć poważne kłopoty. Nie idziesz.
- Ugh, kiedy ten koncert? - pytam, nie zaszczycając ani jednego z chłopaków spojrzeniem. Mimo to, mogę się założyć, że Max znów wyszczerza się od ucha do ucha.
xxx xxx xxx
Taa da... dobra. Nie wiem czemu tu daję ten rozdział, który jest szczególnie dziwny, ale okej. xD
Mało osób to czyta, mało osob komentuje, a mi odechciewa się pisać, mimo iż mam wielkie plany co do tego bloga. Cóż, zobaczymy jak to będzie. Jeśli dalej będą odzywać się tylko trzy osoby, to jakoś nie widze sensu by to pisać (przez co mogę zginąć z rąk Oliwii, która chce to bardzo czytać)
Nie przynudzam.
Komentujcie i do następnego.
Ej no, ja czytam. Nie komentuje, bo nie lubię, ale czytam.
OdpowiedzUsuńRozdział trochu dziwny, ale super C:
No to ten, weny i do następnego. /Tajemniczy Andrzej
Ojej XD
OdpowiedzUsuńnie ma reszty chlopakow ;-; moj Je.. nie powiem ale go zaklepuje e.e moj e.e
ona pojdzie na ten koncert. Ja to wiem XD
pozdrawiam.
Ja to czytam i też cię zabiję, jak ten blog zawiesisz, albo co gorsza - u s u n i e s z. Zabiję. :)
OdpowiedzUsuńNie wiem do końca jakie masz plany co do tego bloga, ale jestem ciekawa. Lubie tego azjatę ^^
Pozdrawiam!
Kimmy Kimmy Kimmy Kimmy Kimmy Kimmy Kimmy!
OdpowiedzUsuńSorry, musiałam. :|
Alan, który wygląda na groźnego.
Ahahahahahahahahahahahahaha!
Przepraszam, ale Alan kojarzy mi się z Alanem z Of Mice & Men, który jest bardziej dziewczęcy ode mnie.
Krótko podsumowując moje wrażenie, powinnam być zafascynowana klimatem i rozwojem wątków, ale jestem zbyt szczęśliwa i przez cały rozdział śmiałam się, a to gdy mówili "Kimmy", a to gdy o Alanie... Ogólnie gdy był Alan. :|
Także pisz więcej!
Weny, czekolady, cukierków, żelków... Wait, nie będę miała czego życzyć na RTN. ;-;
Hej :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie wróciłam sobie z gór i pacze a tu tyyyle mnie ominęło! Mike reaktywuje Fort Minor, mnóstwo nowych rozdziałów i wgl to nie wiem od czego zacząć ;___:
Nieprzyjemne uczucie, wole być na bierząco.
Ale jak zwykle zbaczam z tematu. Rozdział taki mi się wydał-przejściowy? Tak,to chyba dobre słowo. Przejściowy. Jakby dopiero się rozkręcał (Ashe, to 4 rozdział, czego ty chcesz!!). Przepraszam. No więc mam tyle do nadrobienia , że narazie kończę.
I nie usuwaj!! Ashe zawsze czyta, tylko nie zawsze ma odpowiednio dużo czasu żeby napisać cokolwiek co nie będzie niezrozumiałym bełkotem ;p
I chyba nie zawsze mi wychodzi ;/
Dobra, życzę mnóstwa weny i zapału, żeby kolejny rozdział pojawił się szybciuteńko!
Całuski, wierna czytelniczka
AshelostintheSounds
Pjona!