środa, 8 lipca 2015

"Na ziemi nie ma większej mocy od słów" - Rozdział szósty.

Do sierocińca wróciliśmy godzinę przed pobudką. Max uparł się, że odprowadzi mnie do mojego pokoju. A ja nie chciałam, żeby potem miał kłopoty, gdyby ktoś go przyłapał.
- I tak miałbym większe kłopoty, gdyby znaleziono nas razem po za terenem sierocińca - powiedział rozbawiony i puścił do mnie oczko.
Po podaniu tego argumentu, odpuściłam. I jak obiecał, odprowadził mnie po same drzwi. Kiedy chciałam wejść, powstrzymał mnie, chwytając mnie za nadgarstek.
- Um, Kim, naprawdę... Dzięki, że zgodziłaś się iść na ten koncert - mówi, posyłając mi uroczy uśmiech. Odwzajemniam go, zamykając drzwi od pokoju, opieram się o nie, przyglądając się uśmiechniętemu Max'owi.
- Nie ma za co Max, w sumie to... Ja powinnam podziękować, za to, że mnie wyciągnąłeś - mówię cicho, zachrypniętym głosem. Max robi krok bliżej w moim kierunku.
Zapiera mi dech w piersi, kiedy czuję jego oddech na swojej skórze. Mrugam gwałtownie.
- Max... - szepczę bardzo cicho, tak, że on być może tego nie usłyszał.
Czuję jego wargi na swoich wargach. Czuję jego silne dłonie na moich biodrach, które przyciągają mnie bliżej jego ciała. Ostrożnie kładę dłonie na jego klatce piersiowej, zaciskając palce na jego mokrej koszulce.
Poddaję się pocałunkowi, którego tak naprawdę, wcale się nie spodziewałam. Nie myślałam, że Max kiedyś się do tego posunie. Wydawało mi się, że to co nas łączy to... zwykła przyjaźń, nic więcej. Nie czuję do niego nic szczególnego, owszem, kiedy przy mnie jest czuję się bezpieczna i wiem, że mogę na nim polegać. Właściwie to... Kiedy przy mnie jest, czuję się bardziej pewna siebie i jakby szczęśliwsza.
Jedna z jego dłoni nieśmiało wkrada mi się pod koszulkę, na wysokość moich bioder. I tam też się zatrzymuje.
Panującą na korytarzu ciszę przerywa głośne bicie naszych serc.
Chłopak odsuwa się ode mnie ostrożnie, nie patrząc mi w oczy. Mimo panujących dookoła ciemności, mogę zauważyć wyraz jego twarzy. Przymknięte powieki, usta zaciśnięte w jedną linię. Zwiesił głowę w dół, zabierając dłonie z moich bioder. Nie, zostaw je tam! W ostatniej chwili powstrzymałam się przed wykrzyknięciem tego.
- Max, czy wszystko w porzą...
- Dobranoc Kimy - szepnął dziwnie przygnębionym głosem i odwrócił się ode mnie, oddalając się. Głowę wciąż miał spuszczoną w dół.
Dotykam opuszkami palców swoich ust, wspominając pocałunek. Chcę pobiec za Maxem, ale wtedy słyszę kroki i donośny głos jednego z opiekunów.
Wystraszona chowam się do pokoju, gdzie uderza mnie jasno paląca się lampka nocna przy łóżku Kiry.
Przenoszę wzrok na jej łóżko, gdzie ona sama siedzi, wściekle mi się przyglądając.
- Zgaś to - proszę, zachrypniętym głosem, zasłaniając twarz ramieniem. Nie przywykłam jeszcze do światła. I to tak jasnego światła.
- Kim. Miałaś na mnie czekać po szkole - rzuca oskarżycielskim tonem, podnosząc się z posłania. - Szukałam cię, a potem co? Zauważyłam jak znikasz z tym wysokim chłopakiem! - warczy wściekle.
Machnęłam lekceważąco dłonią w jej stronę i nie przebierając się w piżamę, położyłam się do łóżka, zakrywając się kołdrą po sam nos. Za wszelką cenę próbowałam ukryć kłębiące się we mnie emocje oraz łzy, które już dawno pojawiły się w moich oczach. Dlaczego byłam tak słaba i co chwilę płakałam? Nigdy nie wylałam z siebie tyle łez, co w ostatnim czasie.
- Nie chowaj się, do cholery, Kim! - Kira tupie nogą.
- Nie teraz - szepczę, po czym czuję szarpnięcie i ból ramienia. Kira wbiła mi w nie swoje palce, odwracając mnie w jej stronę.
- Kim! Jedna z tych wrednych bab tu była i pytała gdzie jesteś! Gdybym cię nie wybroniła, miałabyś przerąbane, rozumiesz?!
Wzruszam ramionami, znów odwracając się do niej plecami. Pociągam cicho nosem, próbując nie myśleć o tym, jak bardzo pragnę znaleźć się w domu, w ramionach matki.
A potem uświadamiam sobie, że to niemożliwe. Zamykam oczy i pozwala łzą płynąć po moich zaróżowionych policzkach.
W pokoju zapada cisza, słychać tylko ciężkie westchnięcie Kiry i to jak gasi lampkę.
W pomieszczeniu zapanowuje mrok, który wydaje się również wkradać do mojego serca, wypełniając je po brzegi i wypalając wszystko co dobre. Pozostawia jedynie krwawą ranę, z której wyciekają wszystkie lęki i obawy, opanowujące i paraliżujące moje ciało. Chcę by już był ranek, kiedy to noc odejdzie w zapomnienie, a razem z nocą w zapomnienie odejdzie również cały smutek i ból.

♪ ♪ ♪

Podkrążone oczy, cień smutnego uśmiechu na twarzy, policzki wciąż mokre od łez, drżenie dłoni po nieprzespanej nocy i niestarannie uczesane włosy. 
Nie zmrużyłam oka tej nocy chociażby na chwilę. Myśli obijające się niczym echo po mojej głowie, nie pozwalały mi spać. A kiedy do pokoju wkradły się pierwsze promienie wschodzącego słońca, zerwałam się na równe nogi, ignorując fakt iż niemiłosiernie kręci mi się w głowie. Wtedy jakby cała miniona noc dla mnie nie istniała. Była jedynie wspomnieniem, a pocałunek jakby nie istniał. 
Wszystko było jakby za mgłą. 
Nie budząc Kiry, weszłam do łazienki, w której jak zwykle panował idealny porządek, który, tak na marginesie, zaczynał mnie odrobinę irytować. 
Wszystko tu jest takie idealne. Musi być idealne. 
Wzdrygnęłam się, kiedy na krawędzi umywalki zauważyłam niewielkiego pająka, błądzącego w tę i z powrotem. 
Przebrałam się i równie szybko opuściłam łazienkę, jak i potem pokój.Wyszłam na korytarz, który jak zwykle emitował szarością i ponurością, której nie dało się nie zauważyć. Tak właściwie to to była pierwsza rzecz, jaka rzucała ci się w oczy. 
Na ścianach raziła pustka, na której miejscu tak naprawdę powinny wisieć obrazy lub cokolwiek innego. Nawet kwiatów pożałowali. Cóż, korytarze wyglądały u nas nie tak, jakby to był dom dziecka, a więzienie. 

Nie stawiając się na śniadaniu, po sprawdzeniu obecności i wyjaśnieniu gdzie się podziewałam cały wczorajszy dzień (nie zdradziłam oczywiście szczegółów, napomknęłam tylko, że poznałam nowych ludzi w szkole i razem z nimi spacerowałam po mieście) opuściłam sierociniec wcześniej. Co prawda miałam jeszcze półtorej godziny do rozpoczęcia pierwszych zajęć, a do szkoły może dwadzieścia minut piechotą, nie chciałam jednak cały ten czas zmarnować na siedzeniu wysłuchiwaniu zażaleń Kiry skierowanych w moją stronę. Chciałam też zapomnieć o tym, co stało się tam, przed drzwiami mojego pokoju. To dziwne uczucie i nieznane do tej pory jak dla mnie. 
Wzdychając ciężko, próbuję przegonić tę myśl. 
Mamy początek ładnie zapowiadającego się drugiego dnia września, a ja bez uśmiechu na ustach i strachem w oczach przemierzam ulice miasta, kompletnie nie przejmując się tym, co będzie jeśli ktoś w sierocińcu spostrzeże się, że wyszłam wcześniej bez powiadamiania kogokolwiek o tej jakże głupiej decyzji. 
Czy tak już zawsze będzie wyglądać moje życie? To znaczy, póki nie osiągnę pełnoletności. Potem mam zamiar stąd wyjechać, zaszyć się w zupełnie innym zakątku ziemi, gdzieś, gdzie to wszystko mnie nie dopadnie.
Los Angeles jest pięknym miastem i naprawdę, chciałabym tu zostać, ale nie mogę. Po prostu czuję, że nie mogę. 
Rozglądam się dookoła, dostrzegając to, jak miasto jest już obudzone by zacząć nowy dzień, wielu ludzi gdzieś się śpieszących biega po ulicach, by złapać taksówkę, inni po prostu idą gdzieś szybkim krokiem, nie zważając na to, że mogą na kogoś wpaść. Pomiędzy wysokimi budynkami przechodzi kilkoro elegancko ubranych mężczyzn, którzy wyraźnie mają odbyć jakąś ważna konferencję, która być może zadecyduje o przyszłości ich firmy. Jest tu też kilkoro nastolatków, Skate'ów. którzy jakby niczym się nie przejmując przemierzają ulice miasta na swoich deskorolkach, ciesząc się chwilą. Gdzieś w oddali widać grupkę dzieciaków, marzących spray'ami po murach starego budynku. Wyraźnie maja radochę z tego co robią, mimo iż za chwilę mogą zostać przyłapani przez policję, lub pogonieni przez jakiegoś bogatego biznesmena. 
Naciągam rękawy koszuli aż po same koniuszki palców u dłoni i wkładam słuchawki w uszy, mocno zagryzając wargi. 
Nie płacz, mała - słyszę w głowie głos brata. - Naprawdę nie warto. A po za tym, twój uśmiech jest piękniejszy niż łzy. 
Mimowolnie uśmiecham się delikatnie, an wspomnienie jego słów. 
Teraz dzielnie przemierzam miasto, kierując się wolnymi krokami w stronę szkoły...

Na lekcji matematyki jest sztywno. Każdy z uczniów wydaje się być przerażony, kiedy nauczyciel tłumaczy kolejny temat lekcji. Tylko mnie zbytnio to jakoś nie obchodzi. Zawsze uwielbiałam matematykę, ale dziś nie mam ochoty się na niej skupiać. Siedzę przy oknie, więc korzystam z okazji i wyglądam przez nie. 
Znów widzę wiecznie śpieszących się. Patrzę na zachmurzone niebo, przez które próbują przebić się promienie słońca. Wzdycham ciężko i przewracam oczami. 
Ktoś rzuca we mnie papierową kulką. Dyskretnie rozglądam się dookoła i zauważam niebieskooką blondynkę, wpatrującą się we mnie. Kiwa głową na papierową kulkę, gestem ręki pokazując bym ją rozwinęła. 
Marszczę brwi, ale robię to, o co prosi. Na zwiniętej karteczce widnieją małe, drobne literki, formujące się w napis: Jeśli możesz, nie uciekaj po lekcji jak wczoraj, poczekaj na mnie przed klasą. 
Patrzę w stronę dziewczyny raz jeszcze, a ona uśmiecha się do mnie w szerokim uśmiechu. Kiwam głową, próbując odwzajemnić uśmiech, ale wychodzi z tego dziwny grymas. 

Zaraz po dzwonku, kiedy lekcja dobiega końca, chcę uciec gdzieś na drugi koniec korytarza, gdzie nie zostanę zauważona. Nie chcę po prostu rozmawiać z tą dziewczyną, jakoś nie mam na to... ochoty. Nie mam ochoty rozmawiać póki co z nikim, prócz Max'a. Ale jego wyraźnie nie było w szkole, bo gdyby było inaczej już dawno natknęłabym się na niego gdzieś na korytarzu. 
Nagle ktoś łapie mnie za ramię i odciąga w tył, przez co o mały włos nie zaliczam gleby.
- Miałaś poczekać - mówi ktoś, wyraźnie rozbawiony. Odwracam głowę i widzę tę samą blondynkę, która podrzuciła mi kartkę na lekcji.
- Um, tak. - bełkoczę. - Ja... Ja tylko... - przygryzam wargę, na co niebieskooka dziewczyna macha lekceważąco dłonią, każąc mi tym samym przestać się tłumaczyć.
- Na imię mam Stella - mówi z delikatnym uśmiechem na ustach. - Jesteś tu nowa, prawda? To znaczy... Nie widziałam cię rok temu w tej szkole.
Kiwam wolno głową.
- Tak, przeniesiono mnie... tutaj - każde słowo wypowiadam z wielką ostrożnością, przyglądając się dziewczynie.
Stella jest mojego wzrostu. Jej długie blond włosy zostały spięte w wysokiego kucyka. Wyglądała jak ideał. Miała idealną sylwetkę, nie to co ja.
Objęłam się ramionami, próbując ukryć to, jak dziwnie się teraz czuję.
Uśmiechnęła się szerzej i wtedy zauważyłam również, że kiedy się uśmiecha jej oczy także sprawiają wrażenie "roześmianych".
- To jak, idziesz ze mną? - pyta, przekrzywiając głowę lekko w bok. Bez zastanowienia kiwam głową, uśmiechając się niepewnie. Wzrokiem wodzę dookoła, bojąc się ponownie spojrzeć na nią. To niby nic strasznego, spojrzeć drugiej osobie w oczy, ale mi w tej chwili wydawało się to być bardzo przerażające.
Razem ze Stellą zawędrowałyśmy aż na stołówkę, gdzie podeszłyśmy do stolika, przy którym siedział zgarbiony chłopak. Był wyraźnie skupiony na czymś, co robił w swoim telefonie i nic nie mogło go od tego oderwać.
- Ellioot! - krzyczy Stella i uderza chłopaka lekko w ramię. To jednak wystarczyło aby ten runął na ziemię.
- Cześć Stell, ciebie również NIE miło widzieć - uśmiecha się od ucha do ucha, wstając z podłogi. Podchodzi do blondynki i ściska ją lekko, co ona szybko odwzajemnia.
- A to...? - pokazuje na mnie.
Czuję jak się czerwienię.
Elliot wygląda na swój sposób... uroczo. Jego zmierzwione włosy szczególnie dodają mu tego uroku. Wielkimi, zielonymi oczami przygląda mi się uważnie.
Wyciąga dłoń w moją stronę, drugą przeczesując swoje bujne włosy.
- Elliot - mówi ciepło, uśmiechając się.
Ściskam jego dłoń.
- Kim.
Elliot patrzy w stronę Stelli, a ona wzrusza ramionami.
- Mów Ellie, udało ci się wczoraj przekonać rodziców? - pyta, siadając przy stole, na przeciw chłopaka. Poklepuje dłonią miejsce koło siebie, na znak bym również usiadła. Robię to.
Elliot postukuje nerwowo palcami w blat i rozgląda się dookoła. Smętnieje i wzdycha ciężko.
- Cóż...
- Nie, nie mów, że się nie zgodzili. Ellie!~
Eliot gromi Stellę wzrokiem.
- Nie nazywaj mnie Ellie, czuję się tak... kobieco - marudzi, a Stella wytyka mu język.
Chłopak wywraca oczyma.
- Nie zgodzili się - wzrusza ramionami. - To pewnie przez mój ostatni występek, kiedy wróciłem zbyt późno... - przygryzł wargę, a na jego twarz wkradł się rumieniec, którego z całych sił pragnął zamaskować. - A jak u ciebie?
Stella wzruszyła tylko ramionami i wbiła wzrok w swoje dłonie. Po jej wyrazie twarzy dało się odczytać, że coś jest nie tak.
- Cóż, Jeremy nigdy nie ma nic przeciwko... - odpowiada po czym odchrząkuje.
Przez całą ich rozmowę nie odezwałam się ani słowem, nie chcąc im przerywać. Nie czułam się głupio, nie będąc w ogóle w temacie, ani mi to nie przeszkadzało. Dla mnie to nawet lepiej, im mniej sie udzielałam, tym mniej musiałam mówić o sobie.
Nie lubię mówić o sobie.
- Kim! - Stella klasnęła w dłonie. - Powiedz no... Dlaczego przeniosłaś się tu do tej szkoły?
Potrząsam głową, wyrywając się tym z zamyślenia.
- Um... Ja... Cóż. - zaczynam, nie do końca wiedząc co mam im powiedzieć. Prawdę, mów prawdę Kimmy. - W moim... życiu - marszczę brwi. Nie lubię używać tego określenia. To brzmi tak... dziwnie i poważnie. - Khę. Noo... dużo się pozmieniało i trafiając do sierocińca musiałam też zmienić szkołę i w ogóle. - wzruszam ramionami.
Stella speszyła się.
- Rodzice cię... zostawili? - pyta cicho.
Na twarzy jej i Elliota wymalowane było współczucie.
Kiwam wolno głową.
- No... w pewnym sensie. Nie celowo zostawili - milknę na moment. - Umarli - mówię to tak, jakby to było nic, choć tak naprawdę sprawia mi to okropny ból.
- Ja nie... Przepraszam. Znaczy... Przykro mi.
- Nic się nie stało - mówię, delikatnie się uśmiechając. Przez resztę rozmowy nie odzywam się ani słowem.

Kiedy po szkole rozbrzmiewa pierwszy dzwonek, wstajemy razem ze Stellą jednocześnie.
- Co masz teraz? - pyta z lekkim uśmiechem na ustach.
- Um... Chyba angielski.
- Ja też - wyszczerza się. - Więc możemy iść razem. Em... Kim? - pyta, już mniej entuzjastycznie.
- Słucham? - unoszę głowę, by spojrzeć jej w oczy.
- Nie lubisz chyba przebywać w towarzystwie, co? - pyta, znów przechylając głowę w bok.
Wzruszam ramionami.
- No nie bardzo - odpowiadam.
Stella podskakuje lekko.
- To nic, to da się zmienić - uśmiecha się szeroko w moją stronę, a ja nie mam pojęcia co mam o tym myśleć.
Kiwam tylko niezauważalnie głową.
- Kto to jest... Jeremy?
Stella znów macha lekceważąco dłonią.
- Mój starszy brat - mówi beznamiętnym tonem, jakby to nie był nikt ważny. Jakby to był... nikt. - Udaje ważnego - mówi dalej. - I uważa się za kogoś superważnego, ale tak nie jest. - odwraca wzrok i momentalnie jej cała radość znika. - Cóż, to tutaj, nasza klasa od angielskiego - uśmiecha się, choć ja i tak wiem, że nie jest to szczery uśmiech.

♪ ♪ ♪

- Calum, nie! Cholera jasna! - blondyn biegnie za ciemnowłosym chłopakiem, próbując go powstrzymać przed gwałtownym wtargnięciem do budynku szkoły. - Hood, idioto nad idiotami! - wrzasnął ponownie, jednak jego przyjaciela wydawało się to wcale nie ruszać. 
Kiedy prawie go miał, Calum skręcił gwałtownie w lewo i zaczął radośnie krzyczeć, biegnąc przez korytarz. 
- Mamy przerąbane - szepnął pod nosem Ashton i przyspieszył, by powstrzymać niemyślącego Caluma Hooda, jego debilowatego przyjaciela. 

♪ ♪ ♪

Ostatnia lekcja, ostatnia lekcja, ostatnia lekcja. 
Tylko ta myśl krążyła po mojej głowie bez przerwy. Naprawdę chciałam już stąd wyjść i uniknąć jakichkolwiek rozmów. Stella oczywiście cały dzień szkolny mnie nie opuszczała. I co jak co, ale chyba ją polubiłam. Jest naprawdę sympatyczna i potrafi zwykła rozmową odciągnąć twoje myśli od zadręczających cię problemów. Na chwilę zapomniałam, że moim domem jest sierociniec. Poczułam się... normalnie. Okazało się, że mamy ze sobą większość lekcji, co w sumie było dobre, gdyż nie musiałam siedzieć sama. 
- Naprawdę, nie wiem kogo interesuje pieprzenie tego typka - szepnęła do mnie. - Chemia jest nuuuudna - przeciągnęła ostatnie słowo, opierając głowę o moje ramię. - Kiedyś, kiedy już będę władać światem, mianuję cię na mojego pomocnika i zlikwidujemy chemię w szkołach - wyszczerzyła się. - Damy zamiast tego lekcję, gdzie uczniowie będą poznawać nowe smaki żelków, ciastek, czekolad, lodów... - zaczęła wyliczać, na co ja zachichotałam cicho.
- Young! Spokój! Nie wszyscy chcą wysłuchiwać twojego głupiego gadania- wrzasnął nauczyciel, co wywołało u Stelli nagły napad śmiechu. 
- Groźnie, panie Smith. Jednak boję się, że uczniów bardziej by interesowało to, co ja mam do powiedzenia, niż pan - wzruszyła ramionami.
Nauczyciel zignorował jej słowa, prowadząc wykład dalej. 
I wtedy drzwi od klasy otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł ciemnowłosy Mulat, rozkładając ręce szeroko. 
- Kochanie! Calum przybył! - spojrzał pierw na mnie, a później na Stellę i nagle jakby znieruchomiał. 
- Ja pierdolę, HOOD! - usłyszałam drugi głos, który wyraźnie należał do Ashtona. I tak jak przypuszczałam, w klasie pojawił sie również on. 
Jednak wtedy było już za późno. Połowa dziewczyn w klasie zaczęła piszczeć, ponosząc się z ławek i rzucając się na chłopaków. 
Ashton szybkim ruchem wyrwał Caluma z tłumu dziewczyn i oboje wybiegli na korytarz, a za nimi ja, chcąc sprawdzić, czy nic im się nie stanie. 

- Calum, pieprzony I D I O T O - warknął blondyn, szturchając Mulata w ramię. 
- Oj przestań Ash! 
- Pieprzony DEBIL! - wrzasnął znów. 
Calum przewrócił oczyma. 
- A kto powiedział "Chodźmy do szkoły Kim, pewnie się ucieszy!" Ja? Nie, ty! Więc to ty jesteś idiotą! 
Ashton pokręcił przecząco głową. 
- Powiedziałem ODEBRAĆ KIM SPRZED SZKOŁY, a nie WBIEC I DRZEĆ SIĘ JAK BYŚ OSIĄGAŁ ORGAZM, ŻE PO NIĄ PRZYSZEDŁEŚ, I D I O T O! 
- Dobra nie marudź, tylko... biegnij tam! - Hood wskazał na pierwsze lepsze drzwi i zatrzaskując je, razem z przyjacielem ukryli się w środku, a tłum piszczących dziewczyn próbował wedrzeć się do nich. 
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? - spytał Calum. 
Ashton pobladł. 
- W babskim kiblu. 

Trochę zajęło, nim nauczyciele odpędzili tłum napalonych fanek spod damskiej toalety, gdzie ukrywał się Ashton z Calumem. Kiedy wyszli, Calum rzucił mi się na szyję i od razu spytał:
- Słuchaj, nie umówiłabyś mnie może z tą swo... - przerwał, gdyż Ashton uderzył go w tył głowy. - Aua!- syknął i mu oddał. 
Przewracam oczyma. 
- Co tu robicie? - pytam, kierując się w stronę Ashtona. 
Ash chce odpowiedzieć, ale wtedy wcina mu się Calum. 
- Chcemy poznać twoją nową kole...
Ponownie dostaje od przyjaciela, tylko tym razem dwa razy mocniej. 
- Aua! - Calum ponownie mu oddaje. 
- Chcieliśmy cię odebrać ze szkoły... - tłumaczy Ashton. - W końcu razem z tym twoim wieelkiim kolegą, obiecaliście oprowadzić naszą dwójkę po mieście - mówi z szerokim uśmiechem na ustach. 
Przełykam głośno ślinę i kiwam głową. 
- Um.. Tyle, żę ja nie wiem, gdzie jest Ma... 
- Cześć Kim - słyszę głos chłopaka i odwracam się. Max. - Cześć Calum, cześć Ash - uśmiecha się szeroko, choć nie jest wcale szczęśliwy. W jego oczach widać smutek. 
Ciekawe czy myśli o tym co się stało. Ciekawe czy zrobił to bo tego chciał, czy może dlatego, że tak mu w tamtej chwili odpowiadało. 
Wbijam wzrok w ziemię. 
Ciekawe czy mu się naprawdę podobam. 

xxx xxx xxx 

Cześć. To ja. I następny rozdział. 
Um...
Pod ostatnim były tylko dwa komentarza, co naprawde mnie zasmuciło. 
Rozdziały tu są dłuższe niż normalnie piszę, bo chcę tak wiele pokazać na tym blogu. 
To ten.
Trzymajcie się i... piszcie czy jest to sens ciągnąc.