poniedziałek, 7 marca 2016

Własna Nadzieja - Rozdział trzynasty.

- Kim! - Bennington rozłożył ramiona, ściskając mnie na powitanie. Nie spodziewałam się takiego gestu z jego strony, nie zdążyłam nawet odwzajemnić uścisku, bo zaraz byłam tulona również przez jego żonę, Talindę. Oboje wyglądali dziś inaczej. Nie ze względu na to, że mieli na sobie inne ubrania, ale po prostu w ich oczach, głosach i zachowaniu... To po prostu było widać. Tą inność. W dobrym sensie, rzecz jasna.
- Dzień dobry - mój głos brzmiał cicho. I niepewnie. Tak niepewnie cicho, lub cicho niepewnie. Albo po prostu nie brzmiał w ogóle. Sama już nie wiem, znów czuję się przeraźliwie dziwnie. I czuję się dziwnie z faktem, że ten człowiek naprawdę chce mnie zaadoptować. Jakby nie miał swoich własnych dzieci. A miał.
Na co mu jeszcze ja?
Mój wzrok powędrował na ramiona Chestera, które trzymał splecione na wysokości klatki piersiowej. Uśmiechał się do mnie, wypadałoby mi coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. A może on o coś spytał? Czego ja nie usłyszałam i teraz czeka aż odpowiem, a ja stoję i patrzę jak ostatni głupek na jego tatuaże. Bo on ma tatuaże. Nie to, żebym sprawdzała na internecie.
Ale ma je.
Dużo.
Nie jarają mnie tatuaże. Nie w takim stopniu. Dla mnie to już trochę szpecenie sobie ciała, ale o tym się nie dyskutuje. Nie mówi się o tatuażach innych, bo to jest osobista decyzja osoby, która je posiada. I nikt nie ma prawa tego krytykować, bo być może taki tatuaż znaczy wiele dla jego posiadacza.
Też chcę tatuaż. Jeden. Maleńki. Pod lewą piersią. I nie jest to nic ogromnego, tylko mały napis, kilka literek. Kilka literek, które tworzą jeden bardzo ważny dla mnie wyraz. Rodzina.
- ...podekscytowany faktem, że za kilka dni już będziesz w swoim nowym domu. Z nami - mężczyzna uśmiechnął się do mnie ciepło.
Nie, proszę, niech przestanie to robić. Niech przestanie być taki miły i taki ciepły. I taki, ugh... Taki jakby był moim ojcem.
A nim nie był. I nie będzie nigdy.
Pokiwałam głową, nie mając kompletnie pojęcia, o czym on przed chwilą mówił. To do mnie po prostu nie dociera.
- Masz ochotę się przejść? - zapytał, nie przestając się uśmiechać.
Rany, to przerażające. Mógłby zagrać w jakimś horrorze. Najlepiej postać, która zabija z uśmiechem. Niemal widzę to, jak Chester wyciąga nóż zza pleców i zaczyna nimi dźgać każą osobę, która do niego podejdzie. Z uśmiechem na ustach, rzecz jasna.
Wzdrygnęłam się, na samą myśl o tym. Czemu takie myśli zaprzątają w ogóle moją głowę? To chore. Mocno.
- Kim?
Spojrzałam na mężczyznę i pokiwałam głowa, uśmiechając się krzywo.
- Jasne, czemu nie - przygryzłam policzek od środka, co mnie zabolało. Zbyt wiele razy robię ten gest, przez co chyba zraniłam się w to miejsce.
Ruszyliśmy, opuszczając teren sierocińca. Bennington trzymał małżonkę za rękę.
Nie wiem czemu, ale w zwykłym trzymaniu się za ręce widziałam u nich ogromną czułość. A to tylko zwykły, zwyczajny, normalny gest, Kim. To tyko trzymanie się za ręce. Nic więcej.
Za dużo myślę.
- Przyjechalibyśmy z dziećmi - zaczął on. - Ale rozumiesz, szkoła i w ogóle. Chcieliśmy spotkać się z tobą w sobotę, jednak moje plany pokrzyżowały wszystko - dodał po chwili a ja pokiwałam głową. - Mam nadzieję, że nie miałaś dziś ważnego testu z matmy, albo randki z chłopakiem, czegokolwiek.
Zaśmiałam się krótko i zaplotłam kosmyk włosów na palec.
- Nie, w porządku. Test z matmy miałam wczoraj - uśmiechnęłam się nieco szerzej. - Mogę... mogę o coś spytać?
Chester pokiwał głową, a uśmiech wciąż nie schodził z jego twarzy.
Matko. Przestań, człowieku.
- Oczywiście. Możesz zadawać jakiekolwiek pytania tylko zechcesz.
Kiwnęłam głową.
- Mówił pan, że...
- Chester - wtrącił.
Zmarszczyłam brwi, nie do końca wierząc, o co mu chodzi. Mój umysł działał dziś bardzo dziwnie.
- Słucham?
- Nie mów do mnie per "pan" - zaśmiał się. - Czuję się staro.
- Jesteś stary, Chester, masz prawie czterdzieści lat - wtrąciła Talinda, na co on zareagował wystawieniem języka w jej stronę.
- Ale czuję się jakbym miał osiemnaście, no powiedz, nie wyglądam na osiemnaście? - spytał kobiety, obejmując ją ramieniem w pasie i przyciągając do siebie, po to by złożyć na jej policzku delikatny pocałunek. To urocze. I kochane.
Uśmiechnęłam się do siebie, spuszczając głowę w dół. Wstyd mi było tak się im przyglądać.
- Więc o co chciałaś spytać?
Potrząsnęłam głową, marszcząc brwi znów.
- Em... A. Panaa... Twoje? - spojrzałam niepewnie na Chestera, upewniając się, czy aby na pewno mogę się tak do niego zwracać. Dziwnie mi z tym. - Więc, te dzieci. Czy one nie będą mieć nic przeciwko... - zaczęłam wymachiwać rękami, pokazując na swoją postać. - No mnie. - dokończyłam, nie wiedząc, jak to inaczej sformułować.
Chester pokręcił głową i spojrzał na Talindę.
- Nie, skądże - przeniósł wzrok na mnie. - Wręcz przeciwnie, cieszą się, że do nas dołączysz - uśmiechnął się ciepło. Tym razem jednak ten uśmiech był dla mnie. Tak po prostu.
Kiwnęłam głową i spojrzałam na niego, a potem na Talindę. Uśmiechała się promiennie w moją stronę, jednak odnosiłam wrażenie, że nie bardzo jest za mną. Jednak mogłam się mylić, może odnosiłam tylko takie wrażenie.

Do końca spotkania udało mi się nieco rozluźnić. Padło dużo podstawowych pytań, typu: jakie mam zainteresowania, kim chcę być gdy dorosnę. Talinda również zaczęła się udzielać żywo w rozmowie. Mówiła więcej niż Chester, a Chester mówił naprawdę dużo.
W ich towarzystwie nie było tak źle, jednak przez cały czas w głowie miałam jedną myśl, która nie dawała mi spokoju.
Nie chcę zastąpić starej rodziny nową. Nie chcę. 

♪♪♪♪

- Max, ale ja jestem zmęczona, nie ciągnij mnie tam, błagam.
Poczułam jak ręce Maxa zaciskają się na moich biodrach i chwilę potem byłam niesiona przewieszona przez jego ramię do samochodu Alana który jak zwykle czekał na nas przed sierocińcem.
- Max, puszczaj mnie, bo cię pogryzę! - jęknęłam, uderzając ręką w jego plecy. - Po za tym jestem ciężka, Max nooo...
Chłopak się zaśmiał i postawił mnie na ziemię, kilka kroków od pojazdu.
- Nie jesteś aż tak ciężka - pogładził mój policzek wierzchem dłoni, a ja ponownie oblałam się rumieńcem.
- Jestem - wywróciłam oczami. - Mam lustro, mam wagę, wiem jak wyglądam i ile ważę, okej?
Chłopak uniósł brew w górę.
- Doprawdy? To ta twoja waga i lustro muszą być jakieś zepsute, skoro próbujesz mi zasugerować, że jesteś gruba - uśmiechnął się lekko.
- Bo jestem - burknęłam, chcąc jak najszybciej zakończyć ten temat. Był dla mnie niewygody. Rozmawianie o swoim ciele, o tym jak wyglądam jest dla mnie czymś strasznym. Nie, nie wyglądam jak anorektyczka, czy też nawet trochę mniej jak anorektyczka. Nie mam wystających kości, nie jestem szczupła czy też chuda. Po prostu nie jestem. Ale specjalnie gruba też nie jestem.
Jestem po prostu obdarzona dodatkowymi krągłościami. Których według mnie jest za dużo. Zwłaszcza jeśli chodzi o moje uda. Są duże. Za duże.
- Kim - chłopak wsunął palce pod mój podbródek i uniósł lekko moją twarz w górę. Spojrzał mi w oczy. W jego własnych dostrzegałam ten cholerny spokój, którego tak mu zazdrościłam. On zawsze był spokojny. Opanowany. To denerwujące. Max jest denerwujący.
O tak.
- Nie jesteś gruba - oparł swoim czołem o moje. - Nie waż się nawet tak mówić, okej? Nie mówię tego, żeby wyjść tu na super chłopaka i w ogóle, rozumiesz... W filmach i książkach chłopcy tak mówią swoim dziewczyną...
Jestem jego dziewczyną? 
Przełknęłam ciężko ślinę.
- A ja mówię to nie dlatego, że taki jest mój obowiązek. Tylko dlatego, że... wiem co widzę Kim. Jesteś po prostu inna. Inność jest fajna, pamiętaj - cmoknął mnie w czubek nosa i chwycił za dłoń. - A teraz chodź, Alan czeka. Chłopaki czekają. - pociągnął mnie za dłoń i chwilę potem jechaliśmy razem z Alanem do miejsca, gdzie miał odbyć się koncert chłopaków.

Niewielka sala, kilka stolików, około trzydzieściorga ludzi, albo i więcej. Daniel siedzący na wysokim krześle na scenie nastrajał gitarę, obok niego stał Jeremy, który opierał się o jego ramię, popijając nerwowo wodę. Ta dwójka jest nierozłączna.
Jay siedzący "wraz ze swoją miłością" (perkusja, jego prawdziwa, pierwsza życiowa miłość to perkusja) uderzał pałeczkami o bębny, niby wystukując jakiś rytm, ale robił to tak delikatnie, że nic nie było słychać. Przypominał sobie, co ma zagrać. Denerwował się?
Alan z gitarą basową, podskakiwał na scenie niczym Angus Young w tym swoim dziwnym, kaczym marszu. Tyle, że chłopakowi wychodziło to jak jego marna parodia.
Za pięć minut mieli zacząć grać.
Nie było dziś z nami tylko Stelli, kiedy pytałam Jeremy'ego co się z nią stało, wzruszył ramionami i odszedł. Dopiero potem dowiedziałam się od Jaya, że ma "babski wieczór" z Elliotem. Jak można mieć babski wieczór z chłopakiem?
Dziś pojawił się również Ashton z Calumem. Obaj stali na scenie z resztą chłopaków. Alan przystawiał się do Ashtona, chyba wypił o jedną szklankę coli za dużo.
A ja, wraz z Max'em zajmowaliśmy miejsce przy samej scenie. Konkretniej - siedzieliśmy na ziemi. Max popijał piwo z puszki, które chyba należało do Jaya, ale nie byłam pewna. A ja miałam sok, który kupił mi Daniel. Daniel jest miły, ale dziwny.
Chyba lubię Daniela.
Ale wciąż uważam, że jest mocno dziwny.
No i kupił mi sok. Więc go lubię, bo to grejpfrutowy sok. Czyli mój ulubiony. Mało kto lubi ten smak, przynajmniej wśród osób które znam. Ale Daniel podobno też go lubi, dlatego mi go kupił.
Dlaczego myślę o tym, że Daniel kupił mi sok?
Ach tak, bo to pierwszy raz jak ktoś kupił mi mój ulubiony sok i nie był to mój starszy brat.
Max szturchnął mnie w bok, więc na niego spojrzałam.
- Coś taka nieobecna? - spytał cicho, a ja wzruszyłam ramionami.
- Jestem zmęczona, mówiłam ci. Prawie cały dzień spędziłam z Benningtonami.
- Jacy oni są? - spytał, biorąc łyk alkoholu. Skrzywiłam się.
- Nie pij tego przy mnie - spojrzałam na puszkę.
Max kiwnął głową i odstawił ją na bok, tak, by ani on jej nie widział, ani ja. Odpowiadało mi to.
- Są... W porządku - westchnęłam. - Są mili i chyba mnie lubią - zaplatałam małego warkoczyka z cienkiego pasma włosów.
- No to chyba dobrze, co? - chłopak się uśmiechnął.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo nagle nad naszymi twarzami pojawiła się twarz Alana.
- Państwo pozwolą, że państwu przerwę, ale chciałbym... - odchrząknął - Żebyście ruszyli swoje śliczne tyłeczki moje słoneczka i odsunęli się od sceny, żeby widzieć naszą fantastyczną czwórkę - uśmiechnął się szeroko i znikł.

Chłopcy na scenie byli bardzo... zgrani. Zdawali się być niemalże jednością. Calum stał z Ashtonem pod samą sceną i darli się najgłośniej, niczym napalone fanki.
Przez co Daniel niekiedy nie mógł czysto zaśpiewać, bo śmiech sam cisnął mu się na usta. Jeremy wystawił środkowy palec w momencie, kiedy Calum pokazał w jego stronę gest "zadzwoń do mnie", posyłając mu oczko.
Grali kilka swoich utworów, ale było też kilka coverów. Z tego, co udało mi się rozpoznać, wykonali Crazy, co z wokalem Daniela zabrzmiało bardziej melancholijnie niż w oryginale. Jeremy też miał dobry głos. Zwłaszcza, gdy wykonywał akustycznie Mama Said razem z Danielem.
Na końcu prawie każdy z nich opuścił scenę, został tylko Daniel z gitarą. Pochylił się nad mikrofonem i odchrząknął. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zrezygnował.
- Może ja to po prostu zaśpiewam - mruknął i usiadł na krześle, kładąc gitarę na kolana. Potem, kiedy już zaczął grać, z jego ust popłynęły ciche słowa. Głos miał bardziej zachrypnięty niż dotychczas.
Jednak nie to było najciekawsze w tym wszystkim. Najciekawsze było to, że nie rozumiałam ani słowa. Nie dlatego, że śpiewał niewyraźnie. Śpiewał w nieznanym dla mnie języku. I ten język brzmiał dziwnie, ale pięknie jednocześnie.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Śpiewa w swoim języku - szepnął do mnie Jeremy, który nie wiadomo jakim cudem pojawił się tuż przy mnie i Maxie.
- To znaczy? Daniel nie jest stąd? - spytałam zdziwiona.
Jeremy pokręcił głową.
- Nie. Ma korzenie polskie. Śpiewa po polsku. - odparł i wsunął ręce do kieszeni czarnych dżinsów (rany, kolejna osoba, która nosi same czarne ubrania), wpatrując się w przyjaciela na scenie.

Dochodziła dziewiąta. O dziewiątej mieliśmy być w sierocińcu. Max uzgodnił to z opiekunem, podobno się zgodzili. Podobno.
Chłopaki zbierali swoje rzeczy po występie. Publiczności się podobało, klaskali długo, a Ashton z Calumem wbiegli na scenę i zaczęli kleić się do chłopaków, przez co pracownicy lokalu myśleli, że coś się dzieje i zaczęli ich siłą od nich zabierać.
Calum się kłócił i to było błędem, bo chwilę później wywalono go na zewnątrz, wrzeszczącego, że właśnie stracili najlepszego klienta.
Calum był tu tylko raz i ten raz był właśnie dzisiejszego dnia.
- Kim? - usłyszałam jak ktoś wypowiada moje imię. Odwróciłam się i zdziwiłam, gdyż tym kimś był Jeremy.
- Słucham? - podeszłam do niego niepewnie.
- Jesteś blisko z moją siostrą, nie? - spytał z nutką niepewności w głosie.
Kiwnęłam głową, przerzucając włosy na lewę ramię.
- No... Tak mi się wydaję.
Chłopak pokiwał głową.
- To dobrze - uśmiechnął się lekko. Ładnie mu z uśmiechem. Powinien częściej to robić. Jak ty Kim. Ty też powinnaś się uśmiechać. - Zależy mi na tym, żeby moja siostra miała przyjaciół - zmarszczył brwi i zastygł w miejscu - Nie powiedziałem tego, prawda? - spojrzał na mnie.
- Powiedziałeś.
Jęknął.
- Teraz wyjdę na troskliwego brata.
- A nie jesteś taki?
- Nie, nie jestem - jego ton głosu znów stał się chłodny. - Ja nie okazuję uczuć. - spojrzał na mnie przenikliwie. Przez moment w jego oczach widać było ból.
- Ale... dlaczego? Co jest takiego złego w okazywaniu uczuć?
Znieruchomiał znów.
- Nie wiem. Wszystko. Kiedy je okazujesz, oczekujesz, że inni też będą ci je okazywać. I w większości przypadków okazują. - przygryzł wargę. - Ale najgorzej jest kiedy ci ich nie okazują, mimo, że ty dajesz z siebie wszystko by to robili - potarł dłonią o kark. - Uczucia są do kitu - mruknął.
- Nie są do kitu - szepnęłam, nie wierząc, że to zaczynam. - Tobie się wydaje, że są, bo sparzyłeś się raz i od tamtej pory uważasz, że to głupie. Ale to nie prawda. Okazywanie uczuć to jest najlepsza rzecz jaką ludzie sobie wymyślili. - spojrzałam na niego. - Myślisz tak przez dziewczynę, która cię upokorzyła, bo byłeś w niej szaleńczo zakochany?
- Nie - mruknął i spojrzał mi w oczy. - To przez moich rodziców - odparł spokojnie i smutno się uśmiechnął.
A potem odszedł w stronę Daniela.

♪♪♪♪

- Kim!
- Hope! 
Dziewczyna uśmiechała się w moją stronę, przyspieszając kroku, by móc mnie dogonić. Bawiła się słuchawkami, które przed chwilą wyciągnęła z uszu. Wyglądała dziś inaczej. Weselej. I miała odsłonięte ręce, na których nie było nawet bandaży. 
- Cześć - pomachała mi, mimo iż stała tuż koło mnie. Oddychała nieco ciężej i była strasznie blada. 
- Cześć - założyłam torbę na ramię i przymrużyłam oczy. - Jak się trzymasz? 
Przygryzła wargę i spojrzała w bok. Och, no tak. On tam stał. 
- W porządku - pokiwała głową. - A ty? 
Wzruszyłam ramionami. 
- Nie narzekam. Jest okej - uśmiechnęłam się co ona odwzajemniła. - Mogę cię o coś spytać?  
Hope pokiwała głową. Nie nazywałam jej już Zu, uznała, że mogę używać jej imienia, bo jestem dla niej kimś bliżej, niż tylko koleżanką ze szkoły. Przyjemnie było wiedzieć, że znaczy się dla kogoś coś więcej i jest się takim małym wsparciem. 
A ja byłam wsparciem dla Hope. Hope nie lubi po prostu gdy ktoś obcy używa jej imienia. Czuje się wtedy tak, jakby ktoś mówił o niej jakby znał ją od lat. A ona, nie rozumiem dlaczego, nie lubi tego i już. 
- Czemu nie masz bandaży? I... no wiesz. Nosisz je bo... - ucięłam. Nie wiedziałam jak to ująć. 
Hope uśmiechnęła się lekko. 
- Bo kryję pod nimi blizny - powiedziała i pokazała mi swoje ręce. - Nie są po tym, po czym myślisz, nigdy się nie cięłam - dodała po chwili. - Wszyscy jednak myślą, że to robię i nie dziwię się. Dlatego też jestem postrzegana jako "ta z depresją" - zabrała ręce. - A ja nie mam depresji. Jestem tylko bardzo nieśmiała i brak mi pewności siebie - wsunęła ręce do tylnych kieszeni spodni. - No ale co poradzę, że ludzie oceniają cię tylko po wyglądzie, nie dając ci szansy na pokazania prawdziwego siebie. 
Kiwnęłam głową. 
- Więc... Nie tniesz się?
- Nie tnę się - odpowiedziała cicho, znów się uśmiechając. 
- Zmieniłaś się - przyznałam, kierując się z nią w stronę przystanku. 
- To znaczy? - spytała, kopiąc kamyk na drodze. 
- No... jesteś weselsza. Otwarta. Uśmiechasz się. Masz na sobie nie-czarną koszulkę! - pokazałam na nią i się uśmiechnęłam. 
Hope potrząsnęła głową. 
- Bo dobrze czuję się w twoim towarzystwie. Nie osądziłaś mnie - uniosła głowę i spojrzała mi w oczy. - Dałaś mi szansę. 
- Kim! - usłyszałyśmy razem z Hope i jednocześnie odwróciłyśmy głowę. Stella biegła w naszą stronę, razem z Elliotem, który ledwo za nią nadążał. 
- To ja się zbieram - powiedziała czerwonowłosa. - Nie będę wam przeszkadzać - dodała i znów odeszła, nim zdążyłam jakkolwiek zaprotestować. No tak, nad tym trzeba jeszcze z nią popracować. Nie lubi poznawać nowych ludzi i wtrącać się w czyjeś przyjaźnie. Powiedziała mi to dziś na jednej z przerw. Tak samo jak trzeba popracować nade mną. 
W pewnym sensie, cieszę się, że mam Hope. Jest moją własną Nadzieją. Rozumiemy się tak, jakbyśmy były jedną osobą. Ona, mimo tego, że stwarza wrażenie mocno mrocznej i depresyjnej, tak naprawdę jest dzieckiem, które cieszy się ze wszystkiego. A ja, mimo swojego zwyczajnego wyglądu, kryję w sobie więcej smutku i niechęci do życia. Uzupełniamy się. Tak jakby. 
Stella rzuciła mi się na szyję, ale tym razem się nie udało. Nie ustałam na nogach. Upadłyśmy na ziemię, a ja jęknęłam. 
- Ciebie też miło widzieć, Stella - powiedziałam. 
- Tak, tak, wiem. Kochasz mnie, ja kocham ciebie - wstała i wyciągnęła dłoń w moją stronę, by pomóc mi. 
Obie otrzepałyśmy się z ziemi. 
- Ale teraz słuchaj - położyła dłoń na moim ramieniu. - Za niedługo jest impreza w szkole. Coś w stylu balu jesiennego. Idziesz. Ty i ja. I Ellie. 
- Nie jestem Ellie - oburzył się chłopak. - Jestem mężczyzną!
- Mężczyzno, wczoraj płakałeś na Titanicu. A ja nie. Wymieniać dalej? 
- Dobra, jestem Ellie - burknął. 
- No ale mniejsza. Zgadzasz się, prawda, Kim? Powiedz, że tak. 
Zacisnęłam zdenerwowana dłonie w pięści. Bal? Impreza szkolna? To nie moje klimaty. O nie, nie ma mowy, nie pójdę. 
- Błagam, Kim, będę ci tym truć tak długo aż się nie zgodzisz. - jęknęła blondynka. - Możemy też zabrać tą w czerwonych włosach, co spędzasz z nią ostatnio tak dużo czasu. 
Kiwnęłam głową. 
- Musze pomyśleć - odparłam, kiwając głową. 
Stella uśmiechnęła się cwanie. 
- Nie musisz. Ja i tak już wiem, że pójdziesz. 


xxx xxx xxx  

Ej, ja teraz tak serio. Proszę o komentarze. 
Nie mówię tu o pisaniu długich wypracowań. 
Ja chcę tylko, żebyście się udzielali, bo ja naprawdę nie wiem czy warto to pisać. 
To tek trochę dla mnie bez sensu pisać, a tu bam. 
Tylko 2 komentarze. To przykre trochę. 
Bo naprawdę, taki komentarz nic nie kosztuje. Może 2 minuty z życia. 
A komentarze są ważne bardzo. 
Także piszcie te komentarze, błagam. 
Dziękuję!


niedziela, 28 lutego 2016

Śpij dobrze - Rozdział dwunasty

Zbliżała się późna godzina wieczorowa, Daniel przygrywał nam na gitarze, śpiewając do muzyki. Wymyślał wszystko na bieżąco, czasami się zacinał, gdyż nie wiedział jakich słów użyć dalej i wtedy pomagał mu Jeremy, który również nieco się ożywił i nie sprawiał wrażenia aż tak sztywnego jak na początku.
Jay próbował rozśmieszyć wszystkich dookoła swoimi tandetnymi żartami, które nie śmieszyły ani trochę. Śmialiśmy się z tego, jak on się śmieje, albo z tego, że po prostu atmosfera panująca w tym małym pomieszczeniu była właśnie taka, że uśmiech sam cisnął się na usta.
Jimin opierał się o Jina, który zawzięcie dyskutował z Alanem, czasami odzywając się do nas kaleczonym angielskim. Jedno jednak trzeba było przyznać, szybko się uczył, ale akcent miał beznadziejny. Śmieszny. Nikt jednak nie chciał się z niego śmiać, to byłoby nie na miejscu.
- Ten język jest dziwny - stwierdziła Stella, wpatrując się z dziwną miną w Jina i Alana.
Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się lekko.
- Bo ja wiem, jest dość ciekawy.
Wzrok Stelli natychmiast został skierowany w moją stronę, co spowodowało u mnie nagły wybuch śmiechu.
- No co? - spytałam, szeroko uśmiechnięta, patrząc na przyjaciółkę.
- Dziwna jesteś, skoro myślisz, że ten dziwny język nie jest dziwny - stwierdziła, kiwając głową.
- Oj, Stella. Każdy język, którym nie posługujesz się na co dzień będzie dla ciebie dziwny.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Może masz rację - przyznała. - Po za tym, heeeej. Czy ty się właśnie uśmiechasz? - dźgnęła mnie palcami w  żebra, na co ja zgięłam się lekko, krzywiąc się z bólu. Moje żebra są zbyt wrażliwe na takie rzeczy, zdecydowanie.
- Może - uniosłam kąciki ust w górę, zakładając włosy za ucho.
Dziewczyna wyszczerzyła się i pokręciła głową, ponownie kierując wzrok na Azjatów, próbując zrozumieć logikę posługiwania się, według niej, tym dziwnym językiem.
Spojrzałam raz jeszcze na Jina i Jimina. Dziwnie jest mieć do czynienia z prawdziwymi Koreańczykami. Różnili się nieco urodą od Alana, gdyż Alan nie był "czystej krwi". Jego matka była Koreanką, a ojciec Amerykaninem.
Jimin spał, a Jin go obejmował. Nie, Jin nie był gejem. Troszczył się o swoich bliskich, a Jimin, jak sam wcześniej powiedział, jest dla niego jak młodszy brat, o którego się martwi i którego kocha. Podobno w ich zespole, to on jest "mamusią".
Nawet wygląda na tekiego, który jest za wszystko odpowiedzialny. Jest jak... Jay w wersji azjatyckiej.
Poczułam jak miejsce koło mnie lekko się ugina i po chwili ktoś dotknął mojej dłoni, którą trzymałam na kolanie. Odwróciłam głowę i ujrzałam uśmiechniętego Max'a, który pochylił się lekko nade mną i złożył delikatny pocałunek na moim czole, co spowodowało pojawienie się rumieńców na moich policzkach.
- Cześć - powiedziałam cicho, po czym odchrząknęłam.
- Cześć Kim. Zaraz się zwijamy, co? - uśmiechnął się do mnie, zawijając sobie na palec kosmyk moich włosów. Kiwnęłam głową, patrząc w ziemię.
- Przyszedłeś po mnie? - spytałam.
Kiwnął głową, nie przestając bawić się moimi włosami.
- Ładnie ci z uśmiechem wiesz? - powiedział, a ja spojrzałam mu w oczy, zaciskając dłonie w pięści. Zaczęłam zdzierać skórkę z paznokci z powodu tego dziwnego poddenerwowania czy też zmieszania, w które wpędził mnie Max.
- Powinnaś się częściej uśmiechać - dodał po chwili, kładąc palce na kącikach moich ust i uniósł je ponownie w górę. - Zdecydowanie.
Uśmiechnęłam się, ponownie się czerwieniąc i nabrałam głęboko powietrza, prostując się.
Rozejrzałam się raz jeszcze dookoła, chcąc zapamiętać tę chwilę jak najlepiej. To jest pierwszy dobry dzień od... No właśnie. Od tamtego dnia.
Daniel śmiał się, próbując śpiewać, kiedy Jeremy przygrywał coś z kamienną miną, choć w jego oczach dostrzegalne były ogniki rozbawienia.
Jin rozczulał się nad uroczo śpiącym Jiminem, a Jay nad uroczo śpiącym Alanem, który wciśnięty był w fotel.
Stella opierała się o Jeremy'ego, prowadząc z kimś konwersację przez SMS'y na telefonie, co chwila wybuchając śmiechem.
Max chwycił mnie za rękę i wstał.
- Chodź, nie chcemy mieć chyba bardziej przerąbane, co? - spytał.
Pokręciłam przecząco głową.

♪♪♪♪

Wieczorem, leżąc w swoim łóżku, przeglądałam durnowate posty znajomych ze starej szkoły na Facebook'u. Tak, Facebook to jedyna możliwa rozrywka w tych czasach i również ja z niej korzystam, by po prostu, od czasu do czasu się odmóżdżyć.
I wtedy właśnie dostałam nowe zaproszenie od znajomych, od osoby "Zu Ray". Gdyby nie to dziwne, radosne i niepasujące do mojej Zu profilowe, powiedziałabym od razu, że to ona.
Dopiero, gdy je powiększyłam, przekonałam się o tym w stu procentach. Na zdjęciu była uśmiechnięta i nie był to jakiś wymuszony uśmiech. Był taki jak-nie-Zu.
Zaakceptowałam i chwilę potem dostałam od niej wiadomość.
Zu: Przeszkadzam?
Ty: nie, nie przeszkadzasz
Zu: Mogę ci zaufać, prawda?
Ty: jasne
Zu: To dobrze
Ty: czy cos sie stalo, Zu?
Zu: Nie. Znaczy...
Zu: Tak
Zu: Tak jakby.
Zu: Nie chcę cię tym zadręczać.
Ty: Zu, nie zadręczasz, o co chodzi?

Wyświetlone 23:25 

Ty: Zu?

Wyświetlone 23:30

Nie odpisała, zaczęłam się odrobinę martwić, bo, cóż... Te bandaże, wiadomo dlaczego tam są. Tak samo ciągłe naciąganie rękawów. Też wiadomo dlaczego. Myślała, że może się nie domyślę, albo, że nikt tego nie zauważy. Ale to jest bardziej niż oczywiste.

23:47

Zu: No bo widzisz, Kim...
Zu: Nie chcę żebyś od razu mnie oceniła, jak robią to inni.
Zu: Bo wiesz, to boli trochę
Zu: Jak każdy od razu z góry ocenia, że jesteś depresyjnym dzieckiem, które nic tylko narzeka na życie
Zu: Ja taka nie jestem
Zu: I wiesz
Zu: Nie chcę żebyś ty też mnie taką widziała
Zu: Okej, może i nie należę do najbardziej optymistycznych osób
Zu: Ale się boję Kim, naprawdę się boję

23:55

Zu: Kim?
Ty: Przepraszam, jejku, przysnęłam
Zu: Oh, okej. To nie przeszkadzam. Idź spać dalej. Dobranoc.

Zu aktywny(a) 1 minutę temu

Ty: Zu, nie będę cię oceniać, nie jestem taka. W sumie to cię lubię, wiesz? I trochę cię rozumiem. Dobranoc Zu, śpij dobrze. (:

Odłożyłam telefon na szafkę, przekręcając się na bok, w stronę pustego łóżka, niegdyś należącego do Kiry. Oh, ciekawe co u niej.
Zamknęłam oczy, próbując wyrzucić z siebie wszystkie myśli.
Po niedługim czasie usnęłam, wtedy jeszcze nie wiedziałam, jaka niespodzianka czekać mnie będzie następnego dnia.

♪♪♪♪

- Kim? - pani Richard, jedna z opiekunek, zaczepiła mnie, kiedy wychodziłam ze stołówki. Kazała mi zostać na chwilkę, bo ma mi coś ważnego do przekazania. 
Lekko zdziwiona, zatrzymałam się przy niej, a kiedy wszyscy wyszli, spojrzałam na nią pytającym wzrokiem. 
- Coś się stało? 
Kobieta pokręciła przecząco głową, uśmiechając się promiennie. 
- Nie, nie. Chcę ci tylko powiedzieć, że dziś wcześniej zakończysz swoje zajęcia w szkole. O trzynastej odwiedzą nas państwo Bennington. Odbędą z tobą kolejną rozmowę - oznajmiła, a ja pokiwałam głową, czując jak moje serce zaczyna bić jeszcze szybciej. 
Odeszłam, rzucając ciche "Do widzenia". 
Chester Bennington i jego żona Talinda Bennington. Nie mogłam go skojarzyć na początku, może dlatego, że nie interesowałam się zbytnio jego osobą i tym, co robi. Jednak to nie dawało mi spokoju po pierwszym spotkaniu z nimi. Jak się okazało, jest dość znany. A ja? Ja nie wiedziałam o nim nic, mimo iż byłam niby obeznana w świecie "jego" muzyki. Problem w tym, że ja nigdy nie miałam pamięci do członków jakiegokolwiek zespołu. Nie wiem kto gra dokładnie w Metallice i czy Cobain był Nirvanie, albo skąd jest Dave Grohl. A Bennington grał w Linkin Park. 
Którego nie słuchałam, bo mi nie podpadli. Skoro coś mi nie podpadło, to czemu miałabym zwracać jakąkolwiek uwagę na ten zespół? 
A teraz... Teraz dowiaduję się, że ten Bennington chce mnie adoptować. Nie podoba mi się ten pomysł. On ma swoją rodzinę, ma swoje życie. Ma fanów i jest znany. To nie jest życie dla mnie. Teraz będą mnie postrzegać jako tą "Co się nad nią Bennington pilotował". A ja nie chcę żeby to tak wyglądało. 

W szkole wszystko wyglądało tak samo. Ciągle ci sami ludzie z innymi, tymi samymi ludźmi. Te same wyrazy twarzy i te same tematy rozmów. 
Jedyna zmiana, jaką dostrzegłam, to zmiana w Zu. Uśmiechała się i, hej, gdzie się podziały jej całkowicie czarne ubrania? 
Miała na sobie jasnoróżową koszulkę z napisem, który był w języku japońskim, chińskim bądź koreańskim. Ale tylko koszulka się wyróżniała. Reszta była standardowo czarna. 
- Cześć - podeszła do mnie, machając mi. Odmachałam, uśmiechając się lekko. Dziewczyna lekko się zmieszała, patrząc w ziemię. 
- Dziękuję, za wczoraj - powiedziała cicho, przeczesując włos palcami. 
Kiwnęłam głową. 
- Nie ma za co, serio - uśmiechnęłam się szerzej, a Zu spojrzała na mnie. 
Zauważyłam brak bandaży na jej rękach. Przygryzłam wargę. 
Wiem, co zobaczę, jeśli Zu odkryje rękawy i odwróci ręce. 
Dziewczyna zaciskała dłonie w pięści, rozglądając się dookoła nerwowo. 
- Gdzie twoja przyjaciółka? - spytała. 
Wzruszyłam ramionami. Naprawdę, nie wiedziałam gdzie ona jest, ale byłam pewna, że jest na pewno z Elliotem. 
- Jak masz tak właściwie na imię? - spytałam, mając nadzieję, że mi odpowie tym razem. 
Dziewczyna zmarszczyła brwi, uśmiechając się nerwowo. 
- Dlaczego o to pytasz? 
- Bo mówienie Zu wydaje mi się być dziwne. - zaśmiałam się krótko, czemu ona zawtórowała. 
- Mam na imię Hope - odpowiedziała uśmiechając się i patrząc mi w oczy. 


To Jin i Jimin, tak tylko mówię. 

xxx xxx xxx

Soł. Coś się dzieje. 
Dużo się dzieje. 
I teraz będzie się dużo dziać. 
Oh tak. Będzie. 
Proszę o komentarze! Błagam, piszcie komentarze.

niedziela, 14 lutego 2016

Annyeonghaseyo! – Rozidzial jedenasty.

Dziwnie jest spędzać samemu przerwę, ale nie narzekam. Zasłużyłam w pewnym sensie.
Widziałam Stellę dziś w szkole, patrzyła w moją stronę smutnym wzrokiem, ale ja to ignorowałam. Nie dlatego, że się obraziłam i nie zamierzam jako pierwsza wyciągać ręki, choć to moja wina. To dlatego, że nie potrafię rozmawiać teraz z nikim. Boli mnie przymus odezwania się, wolę milczeć i sprawiać wrażenie, jakby mnie tu wcale nie było.
- Cześć – cichy głos wyrwał mnie z zamyślenia, jednocześnie mnie zaskakując, przez co się wzdrygnęłam.
Odwróciłam wzrok i ujrzałam niewiele niższą ode mnie dziewczynę z czerwonymi włosami. Uśmiechała się niepewnie w moją stronę, lecz jej wzrok nie był skierowany na mnie. Uciekała nim w każde strony, od czasu do czasu zerkając na mnie. Znów była ubrana w ciemne kolory. Właściwie to miała na sobie tylko czarne ubrania. Jak zwykle.
- Cześć – odpowiedziałam, uśmiechając się do niej. Nie chciało mi się z nią rozmawiać, naprawdę. Dlaczego tu właściwie podeszła? Na poprzedniej przerwie jej nie było, więc pomyślałam, że teraz też jej nie będzie. O co bym się nie obraziła, bo naprawdę, wolałabym być teraz sama.
Dziewczyna rozejrzała się dookoła. Jej oczy były szeroko otwarte, cera blada. Czy coś jej się stało?
- Mogę usiąść koło ciebie dziś na angielskim? – spytała, patrząc na mnie.
Patrzyła na mnie, ale nie patrzyła mi w oczy. Nie lubię kiedy ktoś nie patrzy mi w oczy podczas rozmowy ze mną.
Westchnęłam i kiwnęłam głową. Naprawdę wolałabym zostać sama do końca dnia. Ale nie mogę jej jednocześnie odmówić, bo jej i tak już mocno dziwny humor bardziej by się popsuł.
Zu.
Dlaczego Zu?
Och, ten chłopak za nią ma fajną koszulkę z Qqueen.
Potrząsnęłam głową i spojrzałam na dziewczynę. Zu stała przede mną, naciągając rękawy mocno na dłonie. Rozciągnęła je przez to i teraz materiał wystawał poza jej palce. Ale jej to chyba nie przeszkadzało, wręcz odwrotnie.
- Nie jest ci gorąco? – spytałam, a ona gwałtownie podniosła wzrok i spojrzała mi prosto w oczy.
No w końcu!
- Hm? – zamrugała zdezorientowana.
- No czy ci nie jest ciepło. Wiesz, czerń, a na dworze jest gorąco i… - pomachałam rękami w powietrzu, gdyż zabrakło mi słów by zakończyć to zdanie. – No i masz długie rękawy.
Zu skrzywiła się lekko i spojrzała na swoje przysłonięte dłonie. Wzruszyła ramionami, nie dodając nic więcej. Chyba nie chciała rozmawiać na ten temat. Czy to ma coś wspólnego z jej bandażami? Pewnie tak.
Spojrzałam przed siebie, przyglądając się tym wszystkim osobom na korytarzu. Stella tam stała razem z Elliotem, który coś jej opowiadał rozbawiony.
Dostrzegła mnie i uśmiechnęła się lekko, przez co ja odwróciłam szybko wzrok, marszcząc brwi.
- Czemu z nią nie pogadasz?
Spojrzałam na Zu, która zajęta była – jak zwykle – wpatrywaniem się we wszystko inne.
Wzruszyłam ramionami, przygryzając policzek od środka.
- Chyba nie chcę – odpowiedziałam beznamiętnym tonem.
Nagle Zu zatrzymała wzrok na jednym obiekcie, mrugając gwałtownie kilka razy pod rząd. Otworzyła szeroko oczy i zrobiła krok w moją stronę. Co ją tak zadziwiło?
Podążyłam za jej wzrokiem i ujrzałam grupkę chłopaków. Wśród nich był jeden, bardzo się wyróżniający swoim zaraźliwym uśmiechem.
I to na niego patrzyła Zu.
- A ty czemu nie pogadasz z nim? – założyłam ramiona na piersi, opierając się o szafki za nami.
Zu przygryzła wargę. I powiedziała coś, co sprawiło, że poczułam się źle z faktem, że jeszcze kilka chwil temu chciałam żeby jej tu nie było.
- Bo na ludzi takich jak ja, nigdy nie zwraca się najmniejszej uwagi. On nawet by nie zauważył, gdybym się do niego odezwała.

♪ ♪ ♪ ♪

Dziś naprawdę jest gorąco.
Znaczy, tu zawsze jest gorąco, ale dzisiejszy dzień jest nie do zniesienia. Siedząc na przestanku autobusowym, skąd autobus zaraz ma zabrać mnie i kilka innych osób do sierocińca.
Patrząc na ruchliwą ulicę, starałam się nie skupiać myśli na dzisiejszym dniu w szkole, który stuprocentowo mogę zaliczyć do tych najgorszych. Stella nie odezwała się w ogóle, ja tak samo. Nie pojawiła się nawet na lekcjach, które miałyśmy razem z niewiadomych powodów.
Za to Zu trzymała się mnie jak małe dziecko matki. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że nie mówiła prawie nic. Ciągle szukałam tematu do rozmów, a kiedy już udało mi się coś podłapać, ona kończyła to po wymianie dwóch, trzech zdań.
Ale nie potrafiłam jej powiedzieć, że ma się odczepić. Za każdym razem, kiedy próbowałam to zrobić, ona jakby to wyczuwała i patrzyła mi w oczy wzrokiem przepełnionym smutkiem i czymś jeszcze, czego nie potrafię opisać słowami.
Westchnęłam głęboko, odwracając głowę w bok.
W moją stronę szedł Max i nie był sam.
Przy nim szedł Alan, którego oczy przysłonięte były przez okulary przeciwsłoneczne. Tym razem miał na sobie czarną koszulkę (co oni mają dziś z tym czarnym, jest tak gorąco!) z napisem „Ja nie dam rady? Podaj mi klapki!” i czarne, sięgające do kolan spodnie.
- Kimmy! – krzyknął Azjata, wyciągając ramiona w moją stronę.
Wstałam niepewnie z ławki, nakładając torbę na ramię i uśmiechnęłam się niepewnie, pozwalając mu się przytulić.
- Nie dzwoniłaś – powiedział, kładąc dłonie na moich ramionach, odsuwając mnie od siebie, na długość jego rąk. – Nie odzywałaś się. Stella powiedziała, że nie jest najlepiej. I wspomniała coś o kłótni. Kim, o co chodzi? – jego głos spoważniał.
Zabrał jedną z dłoni, by móc ściągnąć okulary i spojrzeć mi prosto w oczy.
Westchnęłam głęboko, wbijając wzrok w ziemię.
- Opowiesz mi na miejscu – dodał po chwili, kiedy zrozumiał, że brak mi odwagi by teraz o tym mówić. Zwłaszcza, że jest tu jeszcze Max, którego na pewno nie chciałabym o tym wszystkim informować.
Podniosłam gwałtownie głowę.
- Na miejscu? – uniosłam brew w górę.
- Max ci nie mówił?
Pokręciłam przecząco głową.
Alan wzruszył tylko ramionami i się uśmiechnął.
- Dzisiejszy dzień spędzasz z nami, słoneczko. 

♪ ♪ ♪ ♪

Tym razem wszyscy zebrali się w mieszkaniu chłopaków. Na wejściu zostałam przywitana przez Jay’a, którego uścisk był stanowczo za mocny. Reszta chłopaków siedziała już w salonie. Jeremy posłał w moją stronę krótki uśmiech, a Daniel nie przywitał się wcale. Był zajęty brzdąkaniem na gitarze, które i tak nie miało sensu.
W rogu pokoju siedziała również Stella, która wymieniła ze mną spojrzenie na samym początku, gdy tylko przekroczyłam próg pokoju.
Była zajęta czytaniem książki.
Alan kazał mi usiąść na kanapie i poczekać chwilę. Jak powiedział, tak też zrobiłam.
Kiedy tylko zajęłam swoje miejsce, Daniel odwrócił głowę w moją stronę. Miał przekrwione, podkrążone oczy, a jego uśmiech wyglądał jak uśmiech człowieka, który za moment pójdzie i rzuci się z mostu, zakańczając tym samym swój marny żywot.
- Cześć – powiedział swoim zachrypniętym głosem.
- Cześć – odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. Chyba się denerwowałam. Nie lubię rozmawiać, czy po prostu odzywać się do ludzi, których prawie nie znam. Zwłaszcza jeśli są to chłopcy. Nie lubię tego i już, zawsze boję się, że zrobię coś nie tak, że się zbłaźnię przez co od razu zostanę skreślona przez tę osobę.
Prawy kącik ust Daniela uniósł się nieco wyżej, po czym chłopak wrócił do przerwanej czynności.
Położyłam dłonie na udach, pocierając nimi o materiał spodni, wzrok wbiłam w ziemię, czując się jeszcze bardziej spięta niż poprzednio. Nie lubię takich sytuacji. Wszyscy postrzegają przebywanie wśród ludzi jako coś dobrego, bo w końcu nie jesteś jakimś "zjebem" trzymającym się na uboczu, tylko śmiejesz się z innymi, spędzasz z nimi czas i w ogóle.
A ja taka nie jestem. Ograniczam się do spędzania czasu z maksymalnie dwoma osobami. Dlaczego?
Bo nie czuję się sobą, kiedy jest ich więcej. Czuję się wtedy jakbym była na uboczu, bo się nie odzywam. A nie odzywam się bo nigdy nie wiem o czym mówić. Chciałabym to w sobie zmienić, ale wydaje mi się, że po prostu nie umiem.
Przykładowo, kiedy spędzam czas sam na sam ze Stellą, mogę rozmawiać z nią o wszystkim bez przerwy. Ale kiedy już pojawia się ktoś inny, automatycznie tracę język w buzi i nie odzywam się. A kiedy zdobędę się na odwagę, by to zrobić, to już wtedy jest naprawdę coś.
Rany, chcę już wrócić do swojego pokoju i zaszyć się w nim na dobre kilka dni.
Nagle do pokoju wparowuje Alan wraz z dwójką innych osób, którzy są podobni do niego. Podobni, to znaczy… Również są Azjatami. Kłócą się o coś, co można wywnioskować po ich uniesionych głosach. Niestety nie można zrozumieć żadnego wypowiedzianego przez nich słowa. Mówią w jednym z tych Azjatyckich języków, którego nikt nie zrozumie.
Jeden z nich, ten wyższy, o pełnych ustach, które kształtem przypominały serce, opierał się o framugę drzwi i wywracał oczami, na każde słowo wypowiedziane przez Alana. Był szeroki w barkach i przeraźliwie chudy, co wyglądało dość dziwnie.
I miał wyraźnie zarysowane jabłko Adama.
Drugi z nich, nieco niższy i pulchniejszy na twarzy, zdawał się w ogóle nie byś skupiony na tym co do niego mówią, przeglądał coś w telefonie, od czasu do czasu wybuchając śmiechem. Miał pomarańczowe włosy. Nie, nie rude. Pomarańczowe.
Alan wywrócił oczami i zdenerwowany opadł na kanapie przy mnie. Oparł łokciami o kolana i schował twarz w dłonie.
- Zostaw idiotów samych to wyżrą ci wszystko z lodówki – wymamrotał, na co Daniel zareagował niepohamowanym śmiechem.
- Mówiłem ci Al, ostrzegałem. – pokręcił głową.
Alan uderzył Daniela w tył głowy i wstał.
A ja przyglądałam się temu wszystkiemu z boku mocno zdziwiona i zdezorientowana zaistniała sytuacją. Alan chwycił tamtą dwójkę za ramiona i wyprowadził z salonu.
- To jego kuzyni – usłyszałam głos Stelli, na którego dźwięk od razu podskoczyłam w miejscu. Odwróciłam głowę.
Nie patrzyła na mnie, wzrokiem obserwowała swoje dłonie, które zaciskała w pięści i rozluźniała je co chwilę.
- Jin, to ten wyższy, a Jimin to ten niższy. Są tu od dwóch dni – dodała po chwili i przeniosła wzrok na mnie, lekko się uśmiechając. – Słuchaj Kim… Przepraszam, że powiedziałam to wszystko Alanowi, ale…
- Stella. Rozumiem. – przerwałam jej i przygryzłam wargę, podnosząc się. Podeszłam do dziewczyny i niepewnie ją przytuliłam, co ona od razu odwzajemniła.
Nie lubię przytulać się do kogoś z własnej woli, bo mam wrażenie, że robię wtedy źle, ale…
Musiałam.
Odsunęłam się od niej i westchnęłam, wsuwając dłonie w tyle kieszenie spodni.
- Zgoda? – spytała.
Przygryzłam wargę, bijąc się z myślami. Bo, o rany, mam tak dużo jeszcze do powiedzenia, powinnam się jej teraz wytłumaczyć, powiedzieć o co mi chodzi. Powiedzieć to wszystko i mieć spokój.
Ale nie potrafię.
- Zgoda – odparłam i uśmiechnęłam się.


xxx xxx xxx

Oh. Miesiąc bez rozdziału. 
Chyba nikt nie tęsknił. xD
W ogóle, dopiero teraz zauważyłam, ze zmieniłam czas w jakim to piszę. 
Jak. 
Nie ważne, do teraz będę się pilnować! xD
No to do następnego!
ps. Anneyonghaseto to Dzień dobry po Koreańsku. (:


niedziela, 10 stycznia 2016

Szklana kula - Rozdział dziesiąty.

Kolejny dzień w szkole jest męczący.
Nie wiem czy to dlatego, że się nie wyspałam, czy może ze względu na to, że dziś przypadły mi najgorsze zajęcia jakie kiedykolwiek mogłam mieć. Jestem dopiero po dwóch lekcjach, a czuję się co najmniej jak po siedmiu. Puls kiedy pomyślę, że mam tu jeszcze być kolejne trzy lekcje, mam ochotę wyciągnąć moją niewidzialną broń i niewidzialnym pociskiem strzelić sobie prosto w głowę. 
Opieram się o szafkę, tępym wzrokiem wpatrując się w jakiś punkt przed siebie. Przygryzam policzek od środka, próbując skupić myśli na czymś, co pomoże mi przetrwać resztę dnia. Jednak żadna z myśli nie była na tyle interesująca lub silna by utrzymać się w mojej głowie więcej niż pięć sekund.
Nie widziałam się dziś ze Stellą od rana, znaczy... Widziałam ją, ale nie byłam pewna czy to była ona. Przechodziła przez korytarz z kimś, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Nie wiem nawet, czy się tym przejęłam bo w obecnym momencie czuję tak dużo, że nie mam pewności czy aby na pewno coś czuję. Tak, zdaję sobie sprawę z tego jak śmiesznie to zabrzmiało. Ale tak jest, w którymś momencie zaczynasz czuć tak dużo, uczucia zaczynają się ze sobą mieszać, tworząc coś nowego, coś niezrozumiałego dla ciebie, że sam już nie wiesz co to jest i określasz to "stanem bezuczuciowym". W każdym razie ja tak robię, ale nie o tym.
Zauważam, że ktoś mi się przygląda. Podparta o ścianę dziewczyna, ubrana w ciemne ubrania, z ciemnymi oczami, wlepia we mnie wzrok. Próbuję nie zwracać na nią uwagi, zignorować, ale kiedy ona kiwa w moją stronę głową, bym podeszła, zaczynam panikować.
Przypomina mi kogoś.
Rozglądam się dookoła, by upewnić się, że to na pewno było kierowane w moją stronę. Kiedy znów patrzę na nią, ona kiwa głową.
Uh, więc to do mnie.
Niepewnie idę w jej stronę, zaciskając dłonie na pasku od torby, którą mam przewieszoną przez ramię. Dziewczyna podciąga rękawy od swojej bluzy, przypatrując się mi.
- Kim, tak? - pyta. Jej głos jest dziwny. Niski. I ma taki... nietypowy akcent. Zakładam, że nie jest stąd. Jestem tego stu procentowo pewna, bo różni się urodą bardzo.
Kiwam głową, a ona lekko się uśmiecha.
- Nie pogryzę cię, luz - śmieje się, by rozluźnić atmosferę, ale to nic nie daje, czuję się jeszcze bardziej wystraszona.
Nadgarstki. Jedna z jej rąk jest zabandażowana. Dlaczego? Upadłą ze schodów? Potłukła ją sobie? Zwichnęła?
Chyba zauważa, że patrzę się na jej ręce, bo z powrotem opuszcza rękawy. Mrugam gwałtownie oczami i podnoszę wzrok.
Włosy.
Dlaczego wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, że są czerwone? Nie jest to idealna czerwień, są odrobinę... ciemniejsze. Ale wciąż czerwone. Marszczę brwi.
- Widziałam jak stoisz pod szafkami. Wyglądasz jakbyś była nietrzeźwa - odzywa się znów. - Przyjaciółki nie ma w szkole, co? - mamrocze i wzrusza ramionami. - Wiem jak to jest. Jesteś nowa i nikogo tu nie znasz, a samemu jest głupio... - patrzy na mnie, wpatrującą się wciąż w jej włosy.
Czy ja też mogłabym mieć takie?
Nie, czerwień by mi nie pasowała.  A róż? Chyba...
- Coś nie tak? - pyta, wyrywając mnie z zamyślenia. Kręcę powoli głową. - Co masz teraz?
- Uhm, chyba matematykę. - mruczę cicho pod nosem, spuszczając wzrok w dół.
Dziewczyna kiwa głową i bierze swój plecak.
- Z Brownsonem?
Kiwam potwierdzająco głową.
- Super. Czyli idziemy w tą samą stronę. Chcesz to możesz dziś usiąść przy mnie - wzrusza ramionami.
Potakuję.
- Jak masz na imię? - pytam nieśmiało. Powinnam ją znać, skoro ona zna mnie, prawda? Chyba powinnam.
Dziewczyna unosi jeden kącik ust w górę.
- Moje imię zabrzmi dziwnie, więc mów do mnie po prostu Zu.
- Zu? - marszczę brwi. Zakładam, że to brzmi jeszcze dziwniej od jej imienia.
- Nie pytaj czemu, proszę. O moje prawdziwe imię też nie pytaj. Chyba, że sama zechcę ci je zdradzić - mamrocze i wkłada ręce do kieszeni bluzy.
- Okej - mówię i odwracam wzrok.

 
Wydawało mi się, że Zu jest bardziej odważniejsza i pewna siebie. Ale kiedy zaczęła się lekcja matematyki, automatycznie zmieniła się w kogoś innego. Nie dawała znaku, że istnieje, że w ogóle jest na lekcji. Pochylała się nad swoimi zeszytami, nerwowo zaplatając włosy na palec, lub drapała materiał swoich dżinsów. Przyglądałam się jej, co wyraźnie jej przeszkadzało, bo zasłaniała swoją twarz włosami, odgradzała się ode mnie, ale nic nie mówiła. Czasem tylko spojrzała w moją stronę wystraszonym wzrokiem.
- Boisz się czegoś? - spytałam jej, kiedy przechodziłyśmy do innej klasy, na kolejną lekcję. Zu spojrzała na mnie, uśmiechając się nerwowo.
- A kto się nie boi? - odpowiedziała, nie mówiąc już potem nic. Ja również nie zadawałam więcej pytań.
 
♪ ♪ ♪
 
 
- Kim! - radosny krzyk Stelli, to była pierwsza rzecz jaką usłyszałam zaraz po wyjściu ze szkoły. Odwróciłam głowę, uśmiechając się lekko.
- O, przyjaciółka wróciła - usłyszałam cichy głos Zu, jednak kiedy chciałam jej cokolwiek odpowiedzieć, zauważyłam jak odchodzi, bez słowa.
Stella podeszła do mnie, ściskając mnie mocno.
- Jak się trzymasz? Wybacz, że cały dzień mnie przy tobie nie było, miałam małe zamieszanie ze wszystkim i po prostu nie miałam czasu - spojrzała mi w oczy. - Nie gniewasz się?
Pokręciłam przecząco głową.
- To dobrze, bo na mnie się nie da gniewać - uśmiechnęła się, po chwili wybuchając krótkim śmiechem. - Alan o ciebie pytał - dodała po chwili, a ja zachłystnęłam się powietrzem.
- Uh, co? - spytałam, wytrzeszczając oczy. - Czemu?
- No nie wiem... Może dlatego, że nie dzwoniłaś do niego? I się martwi?
Wywracam oczami.
- Powiedz mu, ze nie ma powodów.
- Sama mu to powiesz - Stella zaplata ramiona na piersi, a ja patrzę na nią zdziwiona. - Alan zamierza zrobić kolejne spotkanie w tym samym gronie co ostatnio.
Prychnęłam, odwracając wzrok. Alan się martwi, to super. Ale ja nie potrzebuję teraz spotkań ze znajomymi. Potrzebuję spokoju.
- Coś nie tak? - Stella zmarszczyła brwi, a ja wzruszyłam ramionami.
- Nie nic.
- Kim, kłamiesz.
Westchnęłam ciężko.
- Wiesz Stella, nie potrzebuję w tej chwili niańki, którą Alan próbuje dla mnie być. Skąd on w ogóle wie, że u mnie coś nie tak?
Dziewczyna spuszcza wzrok, nie wiedząc co ma powiedzieć. A we mnie uderza kolejna fala uczuć, których nie potrafię opanować.
- Mówiłaś mu? - unoszę brew, a ona kiwa głową. 
- Rany Kim, przepraszam. Mówiłam. Ale to tylko dlatego, ze sama nie wiem jak ci pomóc. Wiem, że cierpisz z wielu powodów i że sobie nie radzisz. Dlatego mu powiedziałam. Nie chcę żebyś była z tym wszystkim sama. Chcę tylko... 
- Dobrze, chcesz. - przerywam jej. - A pytałaś choć raz czego ja chcę? Pytałaś mnie o zdanie? Wiesz co, nie odpowiadaj na te pytania. Ja ci na nie odpowiem. Nie. Nie pytałaś. Ani razu. Nie chciałam żeby Alan wiedział, miałam swoje powody. Powiedziałam o tym tobie, bo dałaś mi powód by tobie ufać. 
Stella milczała, stała przede mną, przygryzając wargę. 
- Muszę iść - mruknęłam i pobiegłam w stronę autobusu, który miał zawieźć mnie do "domu". 
Podczas jazdy, udało mi się uronić kilka łez, ale tylko kilka. 
 
♪ ♪ ♪ ♪
 
Dziwnie jest być samemu w pokoju. Przywykłam do tego, że muszę go z kimś dzielić. Teraz wydaje się tu być tak cicho i pusto. Potrafię teraz słyszeć swój oddech, swoje ciche bicie serca, każdy szelest, który mi przeszkadza.
Nie wiem czy to przez to, że wariuję, czy może faktycznie jest aż tak cicho.
Znalazłam idealne porównanie do swojego obecnego życia. Myślenie w samotności źle na mnie wpływa, tak, tak.
Zostałam uwięziona w szklanej kuli. Kula ta obejmuje moje najbliższe otoczenie, wszystko co jest po za nią, nie należy do mojego świata i jest "niebezpieczne". Ja sama tkwię w tej kuli, a to wszystko dla mojego bezpieczeństwa, tak. Kula ta wiele lat stała nieruchomo, nikt nie zaburzał jej porządku, wszystko było tak jak być powinno. Było poukładane. A wtedy stało się to.
Ktoś odwrócił kulę do góry nogami, chcąc zobaczyć jak sztuczne płatki śniegu pomału z powrotem spadają na ziemię. Tylko, że wraz z wstrząśnięciem tej kuli, zakłócono ten spokój i porządek. Wzburzył całą harmonię, niszcząc wszystko doszczętnie. I teraz, każdy problem, czyli każdy osobny płatek sztucznego śniegu unosił się w górze, grożąc.
Świat zatrzymał się na etapie spadania problemów na ziemię. Nie spadną, póki nie znajdziemy ich rozwiązania, czyli nie przywrócimy porządku, nie znajdziemy ich nowego miejsca.
Pukanie do drzwi.



Pierwszy raz prawie dostałam zawału przez głupie pukanie do drzwi. Naprawdę.
Podniosłam się z łóżka i chwiejnym krokiem podeszłam do wejścia, by wpuścić do środka osobę, która prawie doprowadziła mnie do zawału.
Tak, nie zdziwiła mnie ta wizyta. I nie zdziwiło mnie to, że to był Max. Jego się tu spodziewałam najbardziej. Nie wyglądał najlepiej. Albo cierpi na bezsenność, albo pił całą noc, albo szlajał się samotnie po mieście.
Uśmiechnęłam się sztywno i wpuściłam go do środka, wracając na swoje miejsce - czyli na moje łóżko. Położyłam się na nim, wpatrując się w sufit pustym wzrokiem.
Max stanął przy mnie, wzdychając ciężko. Chyba spodziewał się innej reakcji z mojej strony. Nie spodziewał się, że będę tak obojętna na jego przybycie. Że nie odezwę się słowem.
- Kim...
- Hm? - mruknęłam, a on uklęknął przy moim łóżku, ujmując moją dłoń w jego. Moje były lodowate a jego bardzo ciepłe. Naprawdę bardzo ciepłe i...  W jego dotyku było tak dużo delikatności, która sprawiła iż zmiękłam. Zachciało mi się płakać.
- Rozmawiałem ze Stellą - szepnął, siadając koło mnie. Wciąż nie puszczał mojej dłoni.
- I co z tego - burknęłam, wciąż na niego nie patrząc.
Druga dłoń Max'a delikatnie dotknęła mojego policzka i zwróciła moją twarz w jego stronę.
- Co się dzieje?
- Stella ci nie powiedziała? Oh, jaka szkoda - wywróciłam oczami.
- Kim! - powiedział stanowczo, pochylając się nade mną. Jego długie włosy opadały na moją twarz. Znów brak mi oddechu i czuję, jak się czerwienię. - Nie możesz tak postępować. Widzimy co się z tobą dzieje, chcemy ci pomóc. Stella zwłaszcza. Jest dziewczyną, rozumie cię i... po części wie co czujesz - szepnął.
Zmarszczyłam brwi.
- Skąd ona ma wiedzieć, co ja czuję?
- Ona też nie ma rodziców. Wychowuje ją brat, który nie okazuje jej uczuć. W ogóle.
- Jeremy? Ten sztywny?
Max kiwnął głową.
- Tak, on. Stella cierpi, każdy z nas to widzi. Może nie zawsze, bo ma oparcie w Elliocie, w Jay'u, w Alanie. W tobie również. - spojrzał mi w oczy, aj ja nagle poczułam się winna. - I wiemy, że ty też cierpisz. Więc po części rozumiem twoje zachowanie, ale Kim...- głos chłopaka się załamał. Chyba dostrzegłam ból w jego oczach.
Pochylił się nade mną bardziej.
- Nie zapominaj proszę, że po jednej katastrofie nie wszystko musi być źle i nie warto spadać bardziej w dół - szepnął, zakładając kosmyk włosów za moje ucho.
Nabrałam głęboko powietrza w płuca, uchylając usta, oddychając ciężko.
Jego wargi znów prawie stykały się z moimi. Ta chwila trwa chyba wieki. Sekundy wydają się dłużyć. Nie słyszę nic po za moim walącym sercem i słowami, które nie zostały jeszcze wypowiedziane. Słowa te są myślami. Jego i moimi, ale tak oczywistymi, że bez użycia głosu da się je wypowiedzieć, usłyszeć.
Nawet nie wiem, w którym momencie Max znów mnie pocałował.
I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że jeden z płatków śniegu opadł delikatnie na ziemię, znajdując swoje miejsce.
 
 
xxx xxx xxx
 
Rozdział zaczynałam 5 czy 6 razy.
Za każdym razem było zle i za każdym razem się załamywałam.
No ale jest.
Nie wiem czy jest dobre, ale po prostu chciałam to napisać.
Proszę o komentarze, potrzebuję "miłych słów",
bo coraz bardziej mam wrażenie, że nic mi nie wychodzi ;-;
 
 

sobota, 5 grudnia 2015

"Pękam jak bańka mydlana" - Rozdział dziewiąty.

- Jesteś na mnie zła? - pyta Max, podczas gdy idziemy wolnym krokiem do mojego pokoju, gdzie zapewne zastanę poddenerwowaną Kirę. Mówiłam już może, że jej narzekanie na to co robię, zaczęło mnie denerwować? Nie? To teraz o tym mówię. Czuję się jak w klatce, kiedy z nią przebywam. Jest naprawdę w porządku, ale nie dogadujemy się zbytnio. Zaraz po tym, jak Max zjawił się u mnie w pokoju, musiałam iść do gabinetu, gdzie, rzecz jasna, dostałam opieprz i pouczenie, że następnym razem kara mnie nie ominie. Do dupy takie życie. Gdyby moi rodzice żyli, mogłabym robić co chcę.
Wzruszam ramionami, podciągając rękawy koszuli do łokci.
- Nie jestem zła, już ci to mówiłam - odpowiadam, patrząc w ziemię. Uśmiecham się półgębkiem. - Nie rozumiem tylko, dlaczego mnie wtedy pocałowałeś.
Chłopak milczy. Napięcie pomiędzy naszą dwójką jest wyczuwalne tak bardzo, że mi nie dobrze. Ściska mnie w żołądku, kiedy o tym myślę. Mam ochotę zapaść się pod ziemię, lub zniknąć. Albo najlepiej cofnąć czas.
- Zamierzasz... Mi odpowiedzieć? - mruczę pod nosem, wciąż na niego nie patrząc. Stajemy pod drzwiami mojego pokoju. Max stoi przede mną z dłońmi w kieszeniach spodni. Nie patrzy na mnie, jego wzrok jest nieobecny, zamyślony. Wzdycham ciężko, wyczekując na jakikolwiek ruch z jego strony. Chyba mi się zdaje, ale mam déjà vu. Brakuje jeszcze, żeby znów mnie pocałował i potem znów uciekł, jak wtedy.
Jego ramiona wędrują na moje biodra, zaciskają się na nich. Przyciąga mnie do siebie i patrzy na mnie. Czuję jego wzrok na moich ustach, potem patrzy mi w oczy i przygryza wargę.
- Chyba zagubiłem się we własnych uczuciach - szepcze i uśmiecha się bardzo smutno. Tak smutno, że aż ściska mnie za serce. Mam ochotę go przytulić, pogłaskać po policzku. Rozpłakać się i powiedzieć, że będzie dobrze. Jednak nie stać mnie na żaden ruch. Moje ciało znieruchomiało, kiedy to on mnie dotknął.
- Chciałbym ci powiedzieć, że mi się podobasz, ale nie mogę - dodaje po chwili. - Chociaż teraz to powiedziałem, nie potrafię tego powtórzyć patrząc ci prosto w oczy. - odwraca wzrok.
- Max...
- Nie, Kim. Daj mi skończyć - jego wzrok spotyka się z moim. Nigdy wcześniej nie widziałam tak smutnych oczu. Naprawdę.
Kiwam powoli głową, a on nabiera głęboko powietrza. Wypuszcza je potem ze świstem i zamyka oczy na kilka sekund. To wszystko trwa tylko chwilę, ale dla mnie to wieczność.
Kiedy je otwiera, są w nich łzy. Nie spływają jednak one po jego policzkach. Po prostu tam są. Są i grożą tym, że jeśli Max pozwoli sobie na jeszcze jedną chwilę słabości, one się ujawnią.
- To co powiedziałem, to jest prawda, Kim. Z niewiadomych powodów, podobasz mi się. - zaczyna bawić się kosmykiem moich włosów. - Ale wiem, że ty do mnie nie czujesz nic - jego głos drży niebezpiecznie. Wiem, że jest bliski płaczu. Z trudem połyka ślinę. - I nie mam ci tego za złe. Rozumiem to. Dam ci czas. - szepcze i zbliża swoją twarz do mnie. Kiedy myślę, że znów mnie pocałuje, on kieruje swoje usta nieco wyżej, składając delikatny pocałunek na moim czole. - Dobranoc - szepcze i odchodzi.
- Dobranoc - odpowiadam, ale on już tego nie słyszy.

♪ ♪ ♪

Stella przygląda mi się uważnie marszcząc brwi. Zachowuje się tak od rana, jednak ja udaję, że tego nie widzę. Nie bardzo mam ochotę mówić jej o tym, co miało miejsce wczoraj, zaraz po tym jak Alan odwiózł nas do "domu". Samą mnie to męczyło, a dziele się z kimś tą informacją jak dla mnie nie było najlepszym pomysłem. 
- Jesteś dziwna - stwierdziła dziewczyna, na co ja odpowiedziałam krótkim prychnięciem. 
- No co ty - powiedziałam z sarkazmem, przeglądając listę utworów moim telefonie. I tak nic nie puszczę, nie mam ochoty nic słuchać w tej chwili. 
- Kim, możesz powiedzieć co się stało? - pyta, myśląc, że uda jej się cokolwiek ze mnie wyciągnąć. 
- Mam dziś rozmowę z nowymi "rodzicami" - kłamię, rozglądając się po korytarzu. 
-  I z tego powodu jesteś taka przybita? Nie cieszysz się, że w końcu się wyrwiesz z bidula? 
Milczę. Sama nie wiem, czy się cieszę, Stello. Życie mi się komplikuje. Hah, śmiesznie to brzmi, prawda? Życie komplikuje się  mi, nastoletniej dziewczynie, która tak naprawdę o życiu nie wie nic. To jest śmieszne, zdaję sobie z tego sprawę. To zabrzmiało tak... dorośle. A ja jestem tylko smarkaczem, któremu chwilowo nic się nie układa, bo co rusz wkopuję się w kolejne gówno, z którego ciężko mi jest wyjść. Przewracam oczami. Życie jest ciężkie. Życie jest skomplikowane. Kiedy w głowie mam te słowa, chce mi się śmiać. To brzmi, jak myśli tych wszystkich pokrzywdzonych dzieci z tumblr'a. 
- Kim! Odpowiadaj, jak pytam - z zamyślenia wyrywa mnie głos Stelli. 
- Uhm, co? A. Znaczy... Tak, cieszę się, że się stamtąd wyrwę, ale wiesz. Nie znam tych ludzi - unoszę kącik ust w górę. 
Stella kiwa głową w geście zrozumienia. 
- O, prawie zapomniałam. - Stella podskakuje w miejscu i podaje mi karteczkę. - Alan prosił, byś do niego dziś zadzwoniła. 
Kiwam głową i biorę od niej świstek papieru z zapisanym na nim numerem.
- Okej - odpowiadam i chowam kartkę do plecaka. To dziwne, ale ja już teraz wiem, że nigdzie nie zadzwonię. Po prostu jestem tego stuprocentowo pewna. - Mamy teraz... angielski?
Stella kiwa głową i zaraz po tym jak dzwonek obwieszcza koniec przerwy, kierujemy się pod salę, gdzie mamy mieć lekcje. 

Po szkole, siedząc samotnie w pokoju, w którym nie ma już Kiry, rozmyślam nad... Niczym. Naprawdę, chciałabym myśleć o czymś ważnym, może znalazłabym jakieś wyjście z któregoś z moich problemów, ale to jest bez sensu. Wzdycham ciężko i wstaję. Wychodzę z pokoju, kiedy orientuję się, że to już ta godzina. Godzina, która ma odmienić choć trochę moje popaprane życie. 
Czas, by poznać moich nowych rodziców! 
Cóż, brak u mnie entuzjazmu, czy jakiegokolwiek innego przebłysku radości. Ubieram więc "maskę" z uśmiechem, starając się, by wyglądał naturalnie. Nie zachowuję się tak, dlatego, że nie chcę mieć nowej rodziny, czy coś. Zachowuję się tak, bo się boję, a strach jest po prostu ostatnim, co chciałabym w tej chwili czuć. 
Kiedy pukam do drzwi pomieszczenia, w którym oni już tam siedzą, słyszę ich głosy, czuję ich obecność, moje serce mało nie wyskakuje mi z piersi. Blednę, robi mi się słabo i jednocześnie nie dobrze. Mam ochotę uciec. 
To wszystko wygląda przerażająco komicznie. Straciłam rodzinę, zamieszkałam w sierocińcu, bo moja dalsza rodzina nie bardzo przejęła się mną, nastolatką, która tylko straciła wszystko. A teraz stoję tutaj, czekając z nadzieją, że i ja przypadnę im do gustu i oni mnie. 
Drzwi się otwierają i kiedy to się staje, moja maska znika, wszystko, cała pewność siebie, cała odwaga po prostu ze mnie spływa. Na ich miejsce za to wkrada się niepewność i strach. 
Kiedy stawiam pierwsze kroki, przekraczając próg, mężczyzna, którego nigdy wcześniej na oczy nie widziałam, wstaje. Na jego twarz wkrada się szczery uśmiech, co powoduje również pojawienie się małych zmarszczek w kącikach jego oczu. Podchodzę bliżej i dostrzegam za nim kobietę. 
Jest dość wysoka i bardzo szczupła. Jej ciemne włosy swobodnie opadają na jej ramiona. Twarz ma... Śliczną. Jest śliczna. 
- Kim, poznaj proszę państwa Bennington. 
Kiwam głową. 
- Dzień dobry - mamroczę. Pan Bennington podchodzi do mnie, obejmując mnie na powitanie. Ten śmiały gest powoduje iż czuję się jeszcze bardziej speszona. To nie było nic złego, przytulenie nie jest złe, a on na pewno chciał tym pokazać, że nie jest żadnym sztywniakiem i że nie mam się czego obawiać. 
Chwilę potem zostaję objęta przez panią Bennington. Pachnie... słodko. Jej perfumy mnie duszą. Odchrząkuję. 
Wydają się być mili. Jednak ja czuję niepokój. Nie znam ich przecież. Nie wiem kim są i dlaczego akurat wybrali mnie. Mam miliony pytań i zero odpowiedzi. 
Zajmujemy swoje miejsca. Fotel jest niewygodny. Nie chcę na nim siedzieć. Chcę wstać. Wyjść. Dusze się tu. Powietrze jest gęste i jest tu gorąco. Pocę się. Duszę. Mam dość. Chcę do domu, chcę stąd iść. Chcę do domu. 
Chcę do domu... 
- Kim? - dłoń pani Thomson dotyka mojego ramienia. Drgam. - W porządku? - pyta zmartwiona, a ja kiwam głową. 
- Tak, wszystko jest okej. - posyłam jej nerwowy uśmiech i przenoszę wzrok na państwa Bennington. Wyglądają na miłych ludzi. 
On pochyla się lekko w moją stronę, a uśmiech nie znika z jego twarzy. 
- Więc, Kim. Chcielibyśmy wraz z moją żoną, Talindą, nieco lepiej cię poznać - mówi ciepłym głosem, a mi z niewiadomych powodów chce się płakać. Jego głos przypomina mi głos ojca. Opanowany, ciepły, pełen miłości. 
Pierwszy cios prosto w moje serce. 
- Nie masz nic przeciwko, prawda? - napotykam jego wzrok. Dobroć w jego oczach jest tak bardzo zauważalna. 
Drugi cios. 
Kręcę przecząco głową, na co on reaguje kolejnym uśmiechem. 
- Na początek może... - próbuje wtrącić się dyrektorka. Jednak pan Bennington patrzy na nią. 
- Proszę wybaczyć. Chciałbym poprowadzić tę rozmowę wraz moją małżonką sam, czy to nie będzie problemem? 
Pani Thomson kręci przecząco głową i kieruje się do drzwi. 
- W razie czego, jestem w gabinecie obok - mówi i wychodzi, zamykając drzwi za sobą. 
Zapada cisza. Słyszę swój oddech i swoje bicie serca. Oni się tak nie denerwują. Są spokojni. Opanowani. Talinda spogląda na mnie jakby... z zainteresowaniem. Nie wiem, teraz już nie jestem pewna jak to nazwać. Ale tak czy inaczej, dziwnie mi z tym. 
- Masz do nas na początek jakieś pytania? - pyta mężczyzna. Nie wiedział jak zacząć rozmowę. Sama też bym nie wiedziała. Pytania, hm. Mam. Mam mnóstwo pytań. Chcę na każde z nich uzyskać odpowiedź. Może mi pan odpowiedzieć, proszę? 
- Uhm... Jak ma pan na imię? Znaczy... - spuszczam wzrok. - Pan zna moje, a ja znam imię tylko pana żony i... 
- Chester. 
- O. - uśmiecham się nerwowo. 
Chester ujmuje dłoń swojej żony w swoją, patrząc na nią w sposób, w jaki niegdyś mój tata patrzył na moją mamę. 
Trzeci cios. 
Oboje znów patrzą na mnie. A ja po raz kolejny się duszę. Zapomniałam jak oddychać. Czuję, jak dłonie mi drżą z zdenerwowania. Do oczu napływają łzy a w gardle rośnie gula, która wywołuje takie nieprzyjemne uczucie. 
- Wszystko w porządku, Kim? - pyta kobieta, a ja chcę pokiwać głową, jednak nie mogę. Stać mnie tylko na zamknięcie oczu i rozpłakanie się. 
I tak własnie robię. Emocje biorą po prostu w górę, pękam jak bańka mydlana. 
I płaczę.



xxx xxx xxx

Rozdział dodany po...
Jak długim okresie czasu, hę? Nie pisałam tu nic, bo, jakby to ująć. 
Nie miałam motywacji do tego bloga. 
Ale teraz jakby tą motywację znalazłam. 
I wiem, Kim może się tu wydawać bardzo dziwną postacią. 
Ale nie obwiniajcie jej o nic. 
Mam mieszane uczucia co do tego rozdziału. 
Boję się pokazać coś więcej w tym opowiadaniu, yh. 
Dobrze, nie będę narzekać. Do kolejnego, mam nadzieję.