- Dzień dobry - mój głos brzmiał cicho. I niepewnie. Tak niepewnie cicho, lub cicho niepewnie. Albo po prostu nie brzmiał w ogóle. Sama już nie wiem, znów czuję się przeraźliwie dziwnie. I czuję się dziwnie z faktem, że ten człowiek naprawdę chce mnie zaadoptować. Jakby nie miał swoich własnych dzieci. A miał.
Na co mu jeszcze ja?
Mój wzrok powędrował na ramiona Chestera, które trzymał splecione na wysokości klatki piersiowej. Uśmiechał się do mnie, wypadałoby mi coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. A może on o coś spytał? Czego ja nie usłyszałam i teraz czeka aż odpowiem, a ja stoję i patrzę jak ostatni głupek na jego tatuaże. Bo on ma tatuaże. Nie to, żebym sprawdzała na internecie.
Ale ma je.
Dużo.
Nie jarają mnie tatuaże. Nie w takim stopniu. Dla mnie to już trochę szpecenie sobie ciała, ale o tym się nie dyskutuje. Nie mówi się o tatuażach innych, bo to jest osobista decyzja osoby, która je posiada. I nikt nie ma prawa tego krytykować, bo być może taki tatuaż znaczy wiele dla jego posiadacza.
Też chcę tatuaż. Jeden. Maleńki. Pod lewą piersią. I nie jest to nic ogromnego, tylko mały napis, kilka literek. Kilka literek, które tworzą jeden bardzo ważny dla mnie wyraz. Rodzina.
- ...podekscytowany faktem, że za kilka dni już będziesz w swoim nowym domu. Z nami - mężczyzna uśmiechnął się do mnie ciepło.
Nie, proszę, niech przestanie to robić. Niech przestanie być taki miły i taki ciepły. I taki, ugh... Taki jakby był moim ojcem.
A nim nie był. I nie będzie nigdy.
Pokiwałam głową, nie mając kompletnie pojęcia, o czym on przed chwilą mówił. To do mnie po prostu nie dociera.
- Masz ochotę się przejść? - zapytał, nie przestając się uśmiechać.
Rany, to przerażające. Mógłby zagrać w jakimś horrorze. Najlepiej postać, która zabija z uśmiechem. Niemal widzę to, jak Chester wyciąga nóż zza pleców i zaczyna nimi dźgać każą osobę, która do niego podejdzie. Z uśmiechem na ustach, rzecz jasna.
Wzdrygnęłam się, na samą myśl o tym. Czemu takie myśli zaprzątają w ogóle moją głowę? To chore. Mocno.
- Kim?
Spojrzałam na mężczyznę i pokiwałam głowa, uśmiechając się krzywo.
- Jasne, czemu nie - przygryzłam policzek od środka, co mnie zabolało. Zbyt wiele razy robię ten gest, przez co chyba zraniłam się w to miejsce.
Ruszyliśmy, opuszczając teren sierocińca. Bennington trzymał małżonkę za rękę.
Nie wiem czemu, ale w zwykłym trzymaniu się za ręce widziałam u nich ogromną czułość. A to tylko zwykły, zwyczajny, normalny gest, Kim. To tyko trzymanie się za ręce. Nic więcej.
Za dużo myślę.
- Przyjechalibyśmy z dziećmi - zaczął on. - Ale rozumiesz, szkoła i w ogóle. Chcieliśmy spotkać się z tobą w sobotę, jednak moje plany pokrzyżowały wszystko - dodał po chwili a ja pokiwałam głową. - Mam nadzieję, że nie miałaś dziś ważnego testu z matmy, albo randki z chłopakiem, czegokolwiek.
Zaśmiałam się krótko i zaplotłam kosmyk włosów na palec.
- Nie, w porządku. Test z matmy miałam wczoraj - uśmiechnęłam się nieco szerzej. - Mogę... mogę o coś spytać?
Chester pokiwał głową, a uśmiech wciąż nie schodził z jego twarzy.
Matko. Przestań, człowieku.
- Oczywiście. Możesz zadawać jakiekolwiek pytania tylko zechcesz.
Kiwnęłam głową.
- Mówił pan, że...
- Chester - wtrącił.
Zmarszczyłam brwi, nie do końca wierząc, o co mu chodzi. Mój umysł działał dziś bardzo dziwnie.
- Słucham?
- Nie mów do mnie per "pan" - zaśmiał się. - Czuję się staro.
- Jesteś stary, Chester, masz prawie czterdzieści lat - wtrąciła Talinda, na co on zareagował wystawieniem języka w jej stronę.
- Ale czuję się jakbym miał osiemnaście, no powiedz, nie wyglądam na osiemnaście? - spytał kobiety, obejmując ją ramieniem w pasie i przyciągając do siebie, po to by złożyć na jej policzku delikatny pocałunek. To urocze. I kochane.
Uśmiechnęłam się do siebie, spuszczając głowę w dół. Wstyd mi było tak się im przyglądać.
- Więc o co chciałaś spytać?
Potrząsnęłam głową, marszcząc brwi znów.
- Em... A. Panaa... Twoje? - spojrzałam niepewnie na Chestera, upewniając się, czy aby na pewno mogę się tak do niego zwracać. Dziwnie mi z tym. - Więc, te dzieci. Czy one nie będą mieć nic przeciwko... - zaczęłam wymachiwać rękami, pokazując na swoją postać. - No mnie. - dokończyłam, nie wiedząc, jak to inaczej sformułować.
Chester pokręcił głową i spojrzał na Talindę.
- Nie, skądże - przeniósł wzrok na mnie. - Wręcz przeciwnie, cieszą się, że do nas dołączysz - uśmiechnął się ciepło. Tym razem jednak ten uśmiech był dla mnie. Tak po prostu.
Kiwnęłam głową i spojrzałam na niego, a potem na Talindę. Uśmiechała się promiennie w moją stronę, jednak odnosiłam wrażenie, że nie bardzo jest za mną. Jednak mogłam się mylić, może odnosiłam tylko takie wrażenie.
Do końca spotkania udało mi się nieco rozluźnić. Padło dużo podstawowych pytań, typu: jakie mam zainteresowania, kim chcę być gdy dorosnę. Talinda również zaczęła się udzielać żywo w rozmowie. Mówiła więcej niż Chester, a Chester mówił naprawdę dużo.
W ich towarzystwie nie było tak źle, jednak przez cały czas w głowie miałam jedną myśl, która nie dawała mi spokoju.
Nie chcę zastąpić starej rodziny nową. Nie chcę.
♪♪♪♪
Poczułam jak ręce Maxa zaciskają się na moich biodrach i chwilę potem byłam niesiona przewieszona przez jego ramię do samochodu Alana który jak zwykle czekał na nas przed sierocińcem.
- Max, puszczaj mnie, bo cię pogryzę! - jęknęłam, uderzając ręką w jego plecy. - Po za tym jestem ciężka, Max nooo...
Chłopak się zaśmiał i postawił mnie na ziemię, kilka kroków od pojazdu.
- Nie jesteś aż tak ciężka - pogładził mój policzek wierzchem dłoni, a ja ponownie oblałam się rumieńcem.
- Jestem - wywróciłam oczami. - Mam lustro, mam wagę, wiem jak wyglądam i ile ważę, okej?
Chłopak uniósł brew w górę.
- Doprawdy? To ta twoja waga i lustro muszą być jakieś zepsute, skoro próbujesz mi zasugerować, że jesteś gruba - uśmiechnął się lekko.
- Bo jestem - burknęłam, chcąc jak najszybciej zakończyć ten temat. Był dla mnie niewygody. Rozmawianie o swoim ciele, o tym jak wyglądam jest dla mnie czymś strasznym. Nie, nie wyglądam jak anorektyczka, czy też nawet trochę mniej jak anorektyczka. Nie mam wystających kości, nie jestem szczupła czy też chuda. Po prostu nie jestem. Ale specjalnie gruba też nie jestem.
Jestem po prostu obdarzona dodatkowymi krągłościami. Których według mnie jest za dużo. Zwłaszcza jeśli chodzi o moje uda. Są duże. Za duże.
- Kim - chłopak wsunął palce pod mój podbródek i uniósł lekko moją twarz w górę. Spojrzał mi w oczy. W jego własnych dostrzegałam ten cholerny spokój, którego tak mu zazdrościłam. On zawsze był spokojny. Opanowany. To denerwujące. Max jest denerwujący.
O tak.
- Nie jesteś gruba - oparł swoim czołem o moje. - Nie waż się nawet tak mówić, okej? Nie mówię tego, żeby wyjść tu na super chłopaka i w ogóle, rozumiesz... W filmach i książkach chłopcy tak mówią swoim dziewczyną...
Jestem jego dziewczyną?
Przełknęłam ciężko ślinę.
- A ja mówię to nie dlatego, że taki jest mój obowiązek. Tylko dlatego, że... wiem co widzę Kim. Jesteś po prostu inna. Inność jest fajna, pamiętaj - cmoknął mnie w czubek nosa i chwycił za dłoń. - A teraz chodź, Alan czeka. Chłopaki czekają. - pociągnął mnie za dłoń i chwilę potem jechaliśmy razem z Alanem do miejsca, gdzie miał odbyć się koncert chłopaków.
Niewielka sala, kilka stolików, około trzydzieściorga ludzi, albo i więcej. Daniel siedzący na wysokim krześle na scenie nastrajał gitarę, obok niego stał Jeremy, który opierał się o jego ramię, popijając nerwowo wodę. Ta dwójka jest nierozłączna.
Jay siedzący "wraz ze swoją miłością" (perkusja, jego prawdziwa, pierwsza życiowa miłość to perkusja) uderzał pałeczkami o bębny, niby wystukując jakiś rytm, ale robił to tak delikatnie, że nic nie było słychać. Przypominał sobie, co ma zagrać. Denerwował się?
Alan z gitarą basową, podskakiwał na scenie niczym Angus Young w tym swoim dziwnym, kaczym marszu. Tyle, że chłopakowi wychodziło to jak jego marna parodia.
Za pięć minut mieli zacząć grać.
Nie było dziś z nami tylko Stelli, kiedy pytałam Jeremy'ego co się z nią stało, wzruszył ramionami i odszedł. Dopiero potem dowiedziałam się od Jaya, że ma "babski wieczór" z Elliotem. Jak można mieć babski wieczór z chłopakiem?
Dziś pojawił się również Ashton z Calumem. Obaj stali na scenie z resztą chłopaków. Alan przystawiał się do Ashtona, chyba wypił o jedną szklankę coli za dużo.
A ja, wraz z Max'em zajmowaliśmy miejsce przy samej scenie. Konkretniej - siedzieliśmy na ziemi. Max popijał piwo z puszki, które chyba należało do Jaya, ale nie byłam pewna. A ja miałam sok, który kupił mi Daniel. Daniel jest miły, ale dziwny.
Chyba lubię Daniela.
Ale wciąż uważam, że jest mocno dziwny.
No i kupił mi sok. Więc go lubię, bo to grejpfrutowy sok. Czyli mój ulubiony. Mało kto lubi ten smak, przynajmniej wśród osób które znam. Ale Daniel podobno też go lubi, dlatego mi go kupił.
Dlaczego myślę o tym, że Daniel kupił mi sok?
Ach tak, bo to pierwszy raz jak ktoś kupił mi mój ulubiony sok i nie był to mój starszy brat.
Max szturchnął mnie w bok, więc na niego spojrzałam.
- Coś taka nieobecna? - spytał cicho, a ja wzruszyłam ramionami.
- Jestem zmęczona, mówiłam ci. Prawie cały dzień spędziłam z Benningtonami.
- Jacy oni są? - spytał, biorąc łyk alkoholu. Skrzywiłam się.
- Nie pij tego przy mnie - spojrzałam na puszkę.
Max kiwnął głową i odstawił ją na bok, tak, by ani on jej nie widział, ani ja. Odpowiadało mi to.
- Są... W porządku - westchnęłam. - Są mili i chyba mnie lubią - zaplatałam małego warkoczyka z cienkiego pasma włosów.
- No to chyba dobrze, co? - chłopak się uśmiechnął.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo nagle nad naszymi twarzami pojawiła się twarz Alana.
- Państwo pozwolą, że państwu przerwę, ale chciałbym... - odchrząknął - Żebyście ruszyli swoje śliczne tyłeczki moje słoneczka i odsunęli się od sceny, żeby widzieć naszą fantastyczną czwórkę - uśmiechnął się szeroko i znikł.
Chłopcy na scenie byli bardzo... zgrani. Zdawali się być niemalże jednością. Calum stał z Ashtonem pod samą sceną i darli się najgłośniej, niczym napalone fanki.
Przez co Daniel niekiedy nie mógł czysto zaśpiewać, bo śmiech sam cisnął mu się na usta. Jeremy wystawił środkowy palec w momencie, kiedy Calum pokazał w jego stronę gest "zadzwoń do mnie", posyłając mu oczko.
Grali kilka swoich utworów, ale było też kilka coverów. Z tego, co udało mi się rozpoznać, wykonali Crazy, co z wokalem Daniela zabrzmiało bardziej melancholijnie niż w oryginale. Jeremy też miał dobry głos. Zwłaszcza, gdy wykonywał akustycznie Mama Said razem z Danielem.
Na końcu prawie każdy z nich opuścił scenę, został tylko Daniel z gitarą. Pochylił się nad mikrofonem i odchrząknął. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zrezygnował.
- Może ja to po prostu zaśpiewam - mruknął i usiadł na krześle, kładąc gitarę na kolana. Potem, kiedy już zaczął grać, z jego ust popłynęły ciche słowa. Głos miał bardziej zachrypnięty niż dotychczas.
Jednak nie to było najciekawsze w tym wszystkim. Najciekawsze było to, że nie rozumiałam ani słowa. Nie dlatego, że śpiewał niewyraźnie. Śpiewał w nieznanym dla mnie języku. I ten język brzmiał dziwnie, ale pięknie jednocześnie.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Śpiewa w swoim języku - szepnął do mnie Jeremy, który nie wiadomo jakim cudem pojawił się tuż przy mnie i Maxie.
- To znaczy? Daniel nie jest stąd? - spytałam zdziwiona.
Jeremy pokręcił głową.
- Nie. Ma korzenie polskie. Śpiewa po polsku. - odparł i wsunął ręce do kieszeni czarnych dżinsów (rany, kolejna osoba, która nosi same czarne ubrania), wpatrując się w przyjaciela na scenie.
Dochodziła dziewiąta. O dziewiątej mieliśmy być w sierocińcu. Max uzgodnił to z opiekunem, podobno się zgodzili. Podobno.
Chłopaki zbierali swoje rzeczy po występie. Publiczności się podobało, klaskali długo, a Ashton z Calumem wbiegli na scenę i zaczęli kleić się do chłopaków, przez co pracownicy lokalu myśleli, że coś się dzieje i zaczęli ich siłą od nich zabierać.
Calum się kłócił i to było błędem, bo chwilę później wywalono go na zewnątrz, wrzeszczącego, że właśnie stracili najlepszego klienta.
Calum był tu tylko raz i ten raz był właśnie dzisiejszego dnia.
- Kim? - usłyszałam jak ktoś wypowiada moje imię. Odwróciłam się i zdziwiłam, gdyż tym kimś był Jeremy.
- Słucham? - podeszłam do niego niepewnie.
- Jesteś blisko z moją siostrą, nie? - spytał z nutką niepewności w głosie.
Kiwnęłam głową, przerzucając włosy na lewę ramię.
- No... Tak mi się wydaję.
Chłopak pokiwał głową.
- To dobrze - uśmiechnął się lekko. Ładnie mu z uśmiechem. Powinien częściej to robić. Jak ty Kim. Ty też powinnaś się uśmiechać. - Zależy mi na tym, żeby moja siostra miała przyjaciół - zmarszczył brwi i zastygł w miejscu - Nie powiedziałem tego, prawda? - spojrzał na mnie.
- Powiedziałeś.
Jęknął.
- Teraz wyjdę na troskliwego brata.
- A nie jesteś taki?
- Nie, nie jestem - jego ton głosu znów stał się chłodny. - Ja nie okazuję uczuć. - spojrzał na mnie przenikliwie. Przez moment w jego oczach widać było ból.
- Ale... dlaczego? Co jest takiego złego w okazywaniu uczuć?
Znieruchomiał znów.
- Nie wiem. Wszystko. Kiedy je okazujesz, oczekujesz, że inni też będą ci je okazywać. I w większości przypadków okazują. - przygryzł wargę. - Ale najgorzej jest kiedy ci ich nie okazują, mimo, że ty dajesz z siebie wszystko by to robili - potarł dłonią o kark. - Uczucia są do kitu - mruknął.
- Nie są do kitu - szepnęłam, nie wierząc, że to zaczynam. - Tobie się wydaje, że są, bo sparzyłeś się raz i od tamtej pory uważasz, że to głupie. Ale to nie prawda. Okazywanie uczuć to jest najlepsza rzecz jaką ludzie sobie wymyślili. - spojrzałam na niego. - Myślisz tak przez dziewczynę, która cię upokorzyła, bo byłeś w niej szaleńczo zakochany?
- Nie - mruknął i spojrzał mi w oczy. - To przez moich rodziców - odparł spokojnie i smutno się uśmiechnął.
A potem odszedł w stronę Daniela.
♪♪♪♪
- Kim!
- Hope!
Dziewczyna uśmiechała się w moją stronę, przyspieszając kroku, by móc mnie dogonić. Bawiła się słuchawkami, które przed chwilą wyciągnęła z uszu. Wyglądała dziś inaczej. Weselej. I miała odsłonięte ręce, na których nie było nawet bandaży.
- Cześć - pomachała mi, mimo iż stała tuż koło mnie. Oddychała nieco ciężej i była strasznie blada.
- Cześć - założyłam torbę na ramię i przymrużyłam oczy. - Jak się trzymasz?
Przygryzła wargę i spojrzała w bok. Och, no tak. On tam stał.
- W porządku - pokiwała głową. - A ty?
Wzruszyłam ramionami.
- Nie narzekam. Jest okej - uśmiechnęłam się co ona odwzajemniła. - Mogę cię o coś spytać?
Hope pokiwała głową. Nie nazywałam jej już Zu, uznała, że mogę używać jej imienia, bo jestem dla niej kimś bliżej, niż tylko koleżanką ze szkoły. Przyjemnie było wiedzieć, że znaczy się dla kogoś coś więcej i jest się takim małym wsparciem.
A ja byłam wsparciem dla Hope. Hope nie lubi po prostu gdy ktoś obcy używa jej imienia. Czuje się wtedy tak, jakby ktoś mówił o niej jakby znał ją od lat. A ona, nie rozumiem dlaczego, nie lubi tego i już.
- Czemu nie masz bandaży? I... no wiesz. Nosisz je bo... - ucięłam. Nie wiedziałam jak to ująć.
Hope uśmiechnęła się lekko.
- Bo kryję pod nimi blizny - powiedziała i pokazała mi swoje ręce. - Nie są po tym, po czym myślisz, nigdy się nie cięłam - dodała po chwili. - Wszyscy jednak myślą, że to robię i nie dziwię się. Dlatego też jestem postrzegana jako "ta z depresją" - zabrała ręce. - A ja nie mam depresji. Jestem tylko bardzo nieśmiała i brak mi pewności siebie - wsunęła ręce do tylnych kieszeni spodni. - No ale co poradzę, że ludzie oceniają cię tylko po wyglądzie, nie dając ci szansy na pokazania prawdziwego siebie.
Kiwnęłam głową.
- Więc... Nie tniesz się?
- Nie tnę się - odpowiedziała cicho, znów się uśmiechając.
- Zmieniłaś się - przyznałam, kierując się z nią w stronę przystanku.
- To znaczy? - spytała, kopiąc kamyk na drodze.
- No... jesteś weselsza. Otwarta. Uśmiechasz się. Masz na sobie nie-czarną koszulkę! - pokazałam na nią i się uśmiechnęłam.
Hope potrząsnęła głową.
- Bo dobrze czuję się w twoim towarzystwie. Nie osądziłaś mnie - uniosła głowę i spojrzała mi w oczy. - Dałaś mi szansę.
- Kim! - usłyszałyśmy razem z Hope i jednocześnie odwróciłyśmy głowę. Stella biegła w naszą stronę, razem z Elliotem, który ledwo za nią nadążał.
- To ja się zbieram - powiedziała czerwonowłosa. - Nie będę wam przeszkadzać - dodała i znów odeszła, nim zdążyłam jakkolwiek zaprotestować. No tak, nad tym trzeba jeszcze z nią popracować. Nie lubi poznawać nowych ludzi i wtrącać się w czyjeś przyjaźnie. Powiedziała mi to dziś na jednej z przerw. Tak samo jak trzeba popracować nade mną.
W pewnym sensie, cieszę się, że mam Hope. Jest moją własną Nadzieją. Rozumiemy się tak, jakbyśmy były jedną osobą. Ona, mimo tego, że stwarza wrażenie mocno mrocznej i depresyjnej, tak naprawdę jest dzieckiem, które cieszy się ze wszystkiego. A ja, mimo swojego zwyczajnego wyglądu, kryję w sobie więcej smutku i niechęci do życia. Uzupełniamy się. Tak jakby.
Stella rzuciła mi się na szyję, ale tym razem się nie udało. Nie ustałam na nogach. Upadłyśmy na ziemię, a ja jęknęłam.
- Ciebie też miło widzieć, Stella - powiedziałam.
- Tak, tak, wiem. Kochasz mnie, ja kocham ciebie - wstała i wyciągnęła dłoń w moją stronę, by pomóc mi.
Obie otrzepałyśmy się z ziemi.
- Ale teraz słuchaj - położyła dłoń na moim ramieniu. - Za niedługo jest impreza w szkole. Coś w stylu balu jesiennego. Idziesz. Ty i ja. I Ellie.
- Nie jestem Ellie - oburzył się chłopak. - Jestem mężczyzną!
- Mężczyzno, wczoraj płakałeś na Titanicu. A ja nie. Wymieniać dalej?
- Dobra, jestem Ellie - burknął.
- No ale mniejsza. Zgadzasz się, prawda, Kim? Powiedz, że tak.
Zacisnęłam zdenerwowana dłonie w pięści. Bal? Impreza szkolna? To nie moje klimaty. O nie, nie ma mowy, nie pójdę.
- Błagam, Kim, będę ci tym truć tak długo aż się nie zgodzisz. - jęknęła blondynka. - Możemy też zabrać tą w czerwonych włosach, co spędzasz z nią ostatnio tak dużo czasu.
Kiwnęłam głową.
- Musze pomyśleć - odparłam, kiwając głową.
Stella uśmiechnęła się cwanie.
- Nie musisz. Ja i tak już wiem, że pójdziesz.
xxx xxx xxx
Ej, ja teraz tak serio. Proszę o komentarze.
Nie mówię tu o pisaniu długich wypracowań.
Ja chcę tylko, żebyście się udzielali, bo ja naprawdę nie wiem czy warto to pisać.
To tek trochę dla mnie bez sensu pisać, a tu bam.
Tylko 2 komentarze. To przykre trochę.
Bo naprawdę, taki komentarz nic nie kosztuje. Może 2 minuty z życia.
A komentarze są ważne bardzo.
Także piszcie te komentarze, błagam.
Dziękuję!