- Kim, jak dobrze, że jesteś - mówi, kiedy tylko przekraczam próg pomieszczenia. Posyłam kobiecie cierpki uśmiech. - Usiądź, proszę - wskazuje na krzesełko przy jej biurku.
Siadam na nim, spięta i zdenerwowana. Niech to babsko zacznie gadać i nie przedłuża tego wszystkiego, bo rozniesie mnie od środka.
- Otóż... Dziś rano mieliśmy gościa - patrzy mi w oczy, a ja czuję jakby jej spojrzenie wbijało w moje ciało miliony drobnych ostrzy. Pani Jane wcale nie wyglądała na wredną, ani taka nie była. Po prostu jej zimne spojrzenie było aż nadto przerażające. Zadrżałam.
- Gościa? - pytam cicho. Nie wiadomo z jakich powodów zapłonął we mnie płomyczek nadziei, że może to babcia przyjechała mnie stąd zabrać, albo ktoś inny z rodziny. Ktokolwiek.
Ale jej następne słowa rozwiały wszelką budzącą się we mnie nadzieję, dodatkowo powodując mały ból w sercu.
- Jest ktoś chętny by wziąć cię do siebie. Chcą cię adoptować, Kim. - mówi, a je usta układają się w szerokim uśmiechu. - Czy to nie wspaniale? Za tydzień masz rozmowę z przyszłymi "rodzicami" i jeśli dobrze pójdzie, za dwa i pół tygodnia zamieszkasz u nich - klasnęła radośnie w dłonie.
A ja, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy, przytaknęłam bezgłośnie po czym wstałam i wybiegłam z jej gabinetu, kierując się prosto do wyjścia z sierocińca. Nie zważałam na to, kogo potrącałam po drodze. Kłębiło się we mnie mnóstwo uczuć, od smutku po złość. Od złości po zagubienie, od zagubienia po strach. I choć bałam się tego przyznać przed samą sobą, czułam...
Radość.
♪ ♪ ♪
Mężczyzna zbliżył się do kobiety, obejmując ją w pasie. Złożył delikatny pocałunek na jej ustach i uśmiechnął się szeroko.
- Widzisz, wszystko poszło bardzo dobrze - powiedział spokojnym tonem. - Musimy teraz tylko... Pomóc jej oswoić się z nami, z całą sytuacją, z nowym domem...
- I poznać ją, Chester. Nie zapominaj o tym, że z początku będziemy dla niej całkowicie obcy - kobieta przygryzła wargę z zdenerwowania. Nie wiedziała, czemu się na to zgodziła. Nie żałowała podjętej decyzji, jednak bała się, że cały plan może się nie powieść.
- Tak właściwie to dlaczego ta dziewczyna? - spytała po dłuższej chwili milczenia, swojego męża. Ten uśmiechnął się pod nosem.
- Nie uwierzysz, ale miałem dziwny sen... - w jego głosie usłyszeć można było nutkę bólu, która jak szybko się pojawiła, tak szybko znikła. - Po wypadku jej rodziców, wszędzie było o tym głośno. I gdy wspomniano gdzieś, że ona... - gestykulował rękami, próbując wszystko obrać w słowa. Nie potrafił. - Po prostu coś się we mnie pojawiło. I to coś kazało mi się nią zaopiekować, Tal. - wzruszył ramionami, odsuwając się od kobiety. Oparł dłonie o blat, zwieszając głowę w dół. - Postradałem zmysły, prawda? - wyszeptał.
Talinda objęła swojego męża, tuląc się do jego pleców.
- Nie postradałeś zmysłów, Chester. Po prostu... Masz wielkie serce - powiedziała, uśmiechając się delikatnie.
Talinda objęła swojego męża, tuląc się do jego pleców.
- Nie postradałeś zmysłów, Chester. Po prostu... Masz wielkie serce - powiedziała, uśmiechając się delikatnie.
♪ ♪ ♪
Miasto. Zbyt wiele ludzi dookoła. Zbyt wielki hałas, zbyt wiele kolorów, zbyt wiele głosów, zbyt wiele wszystkiego. Nerwowo rozglądam się dookoła, próbując odnaleźć wzrokiem Max'a, który gdzieś tu powinien być. Był jedyną osobą, z którą mogłam w tej chwili porozmawiać, mimo tego, co się pomiędzy nami wydarzyło. Po prostu czułam, że tak naprawdę miałam tylko jego, a ta cała sytuacja mogła wszystko zepsuć.
Czego nie chciałam. I tak straciłam już zbyt wiele najważniejszych dla mnie osób w życiu, nie chciałam więc stracić Max'a, który w jakiś sposób mi pomagał.
Zaczynam panikować, ocierając cieknące z oczu łzy, którym po za moją kontrolą udało się wydostać spod moich powiek. Chodziłam w te i we w tę, wściekła na cały świat. Próbowałam nie zwracać gapiów, którzy mieli wzrok jakby łzy były czymś złym i odrażającym. Drażniło mnie to i nawet nakrzyczałam z tego powodu na jedną dziewczynę, która się ze mnie naśmiewała.
Opadam na twardą ziemię, podkulając kolana i mocno dociskając je do ciała. Chowam w nie twarz i kiedy chcę wybuchnąć płaczem, czuję czyjąś dłoń, dotykającą mojego ramienia. Wzdrygam się przestraszona i podnoszę głowę.
Przed sobą mam zmartwioną twarz Alana.
- Co się stało, skarbie? - pyta, pomagając mi wstać.
Krzyżuję ręce na piersi, wzruszając ramionami. Moja dolna warga drży, a ja sama ledwo co potrafię powstrzymać się przed szlochem.
- Czy to ważne? A co ty tu robisz, Alan? Nie powinieneś mieć teraz koncertu? - pytam, spoglądając w jego stronę. Ma na sobie koszulkę z jeszcze dziwniejszym napisem niż poprzednio. "Ja nie dam rady? Podaj mi klapki". Uśmiecham się w duchu, odczytując go.
Chłopak wzdycha ciężko.
- Odwołali go z powodu... - przerywa, przygryzając wargę. Ukrywa coś. - No mniejsza. - macha niedbale dłonią. - A teraz, odpowiadając na twoje pierwsze pytanie: Tak, to jest ważne. Więc co się stało?
Nabieram głęboko powietrza i chcę mu już tłumaczyć o co chodzi, kiedy przerywają mi łzy, które zbyt długo w sobie dusiłam. Alan wydaje z siebie jęk współczucia i rozkłada ramiona.
- No chodź tu, mała - mówi rozczulającym tonem i mnie obejmuje. - Może pójdziemy w jakieś inne miejsce, co? Tam będziesz się mogła uspokoić, dojść do porządku i wszystko mi opowiesz, co? - pyta, zakładając mi kosmyk włosów za ucho.
Patrzę w ziemię, wzruszając ramionami.
- Alan, czemu mam ci ufać? Przecież znam cię dzień, może dwa - mówię ochrypniętym głosem.
Azjata wzrusza ramionami.
- Bo mi naprawdę można zaufać, a ja naprawdę bardzo chcę ci pomóc - tłumaczy, posyłając mi uroczy uśmiech.
Kiwam wolno głową.
- W takim razie zgadzam się na twoją propozycję - dukam prawie niezrozumiale i ściskam chłopaka mocno.
Krótką chwilę później siedzimy w jego aucie, jadąc z dala od sierocińca i z dala od wszystkich moich problemów. Wykończona płaczem, nie wiem nawet kiedy zasypiam.
Czego nie chciałam. I tak straciłam już zbyt wiele najważniejszych dla mnie osób w życiu, nie chciałam więc stracić Max'a, który w jakiś sposób mi pomagał.
Zaczynam panikować, ocierając cieknące z oczu łzy, którym po za moją kontrolą udało się wydostać spod moich powiek. Chodziłam w te i we w tę, wściekła na cały świat. Próbowałam nie zwracać gapiów, którzy mieli wzrok jakby łzy były czymś złym i odrażającym. Drażniło mnie to i nawet nakrzyczałam z tego powodu na jedną dziewczynę, która się ze mnie naśmiewała.
Opadam na twardą ziemię, podkulając kolana i mocno dociskając je do ciała. Chowam w nie twarz i kiedy chcę wybuchnąć płaczem, czuję czyjąś dłoń, dotykającą mojego ramienia. Wzdrygam się przestraszona i podnoszę głowę.
Przed sobą mam zmartwioną twarz Alana.
- Co się stało, skarbie? - pyta, pomagając mi wstać.
Krzyżuję ręce na piersi, wzruszając ramionami. Moja dolna warga drży, a ja sama ledwo co potrafię powstrzymać się przed szlochem.
- Czy to ważne? A co ty tu robisz, Alan? Nie powinieneś mieć teraz koncertu? - pytam, spoglądając w jego stronę. Ma na sobie koszulkę z jeszcze dziwniejszym napisem niż poprzednio. "Ja nie dam rady? Podaj mi klapki". Uśmiecham się w duchu, odczytując go.
Chłopak wzdycha ciężko.
- Odwołali go z powodu... - przerywa, przygryzając wargę. Ukrywa coś. - No mniejsza. - macha niedbale dłonią. - A teraz, odpowiadając na twoje pierwsze pytanie: Tak, to jest ważne. Więc co się stało?
Nabieram głęboko powietrza i chcę mu już tłumaczyć o co chodzi, kiedy przerywają mi łzy, które zbyt długo w sobie dusiłam. Alan wydaje z siebie jęk współczucia i rozkłada ramiona.
- No chodź tu, mała - mówi rozczulającym tonem i mnie obejmuje. - Może pójdziemy w jakieś inne miejsce, co? Tam będziesz się mogła uspokoić, dojść do porządku i wszystko mi opowiesz, co? - pyta, zakładając mi kosmyk włosów za ucho.
Patrzę w ziemię, wzruszając ramionami.
- Alan, czemu mam ci ufać? Przecież znam cię dzień, może dwa - mówię ochrypniętym głosem.
Azjata wzrusza ramionami.
- Bo mi naprawdę można zaufać, a ja naprawdę bardzo chcę ci pomóc - tłumaczy, posyłając mi uroczy uśmiech.
Kiwam wolno głową.
- W takim razie zgadzam się na twoją propozycję - dukam prawie niezrozumiale i ściskam chłopaka mocno.
Krótką chwilę później siedzimy w jego aucie, jadąc z dala od sierocińca i z dala od wszystkich moich problemów. Wykończona płaczem, nie wiem nawet kiedy zasypiam.
xxx xxx xxx
Boże, czuję, że tu coś zepsułam.
Mam mieszane uczucia co do tego rozdziału.
Być może to właśnie ten jeden z tych "przejściowych".
Nie mnie to oceniać, nie wiem... Nie wiem co o tym myśleć.
Ocenę zostawiam wam, ktokolwiek to czyta.
Przyjemny i bardzo fajny rozdział. Zapowiada się bardzo dobrze. Kim ucieka. To źle.
OdpowiedzUsuńDługo czekałam na moment aż pojawi się ktoś z LP i ją zabierze.
Mam nadzieję, że rozdział ósmy pojawi się szybko.
Pozdrawiam i życzę duuuzo weny ^^
Szczerze, nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, na prawdę. Cesze się, że ktoś chce adoptować Kim i że jest to Chester. No i Tal. Lubię ją.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, jak będą dalej wyglądać stosunki Kim i Maxa. Może staną się trwalsze? Albo całkowicie znikną?
Czekam z nie cierpliwością na następne rozdziały, które wszytko wyjaśnią.
Ściskam.
"Ja nie dam rady? Podaj mi klapki" - moj tekst! XD
OdpowiedzUsuńTo ten... najbardziej podoba mi sie to z Czeskiem i Tal, yhym.
Kim i Alan, aww :3 on jest taaaki kochany <3
No i chyba tyle e.e czekam na Stell&Cala ^^