niedziela, 10 stycznia 2016

Szklana kula - Rozdział dziesiąty.

Kolejny dzień w szkole jest męczący.
Nie wiem czy to dlatego, że się nie wyspałam, czy może ze względu na to, że dziś przypadły mi najgorsze zajęcia jakie kiedykolwiek mogłam mieć. Jestem dopiero po dwóch lekcjach, a czuję się co najmniej jak po siedmiu. Puls kiedy pomyślę, że mam tu jeszcze być kolejne trzy lekcje, mam ochotę wyciągnąć moją niewidzialną broń i niewidzialnym pociskiem strzelić sobie prosto w głowę. 
Opieram się o szafkę, tępym wzrokiem wpatrując się w jakiś punkt przed siebie. Przygryzam policzek od środka, próbując skupić myśli na czymś, co pomoże mi przetrwać resztę dnia. Jednak żadna z myśli nie była na tyle interesująca lub silna by utrzymać się w mojej głowie więcej niż pięć sekund.
Nie widziałam się dziś ze Stellą od rana, znaczy... Widziałam ją, ale nie byłam pewna czy to była ona. Przechodziła przez korytarz z kimś, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Nie wiem nawet, czy się tym przejęłam bo w obecnym momencie czuję tak dużo, że nie mam pewności czy aby na pewno coś czuję. Tak, zdaję sobie sprawę z tego jak śmiesznie to zabrzmiało. Ale tak jest, w którymś momencie zaczynasz czuć tak dużo, uczucia zaczynają się ze sobą mieszać, tworząc coś nowego, coś niezrozumiałego dla ciebie, że sam już nie wiesz co to jest i określasz to "stanem bezuczuciowym". W każdym razie ja tak robię, ale nie o tym.
Zauważam, że ktoś mi się przygląda. Podparta o ścianę dziewczyna, ubrana w ciemne ubrania, z ciemnymi oczami, wlepia we mnie wzrok. Próbuję nie zwracać na nią uwagi, zignorować, ale kiedy ona kiwa w moją stronę głową, bym podeszła, zaczynam panikować.
Przypomina mi kogoś.
Rozglądam się dookoła, by upewnić się, że to na pewno było kierowane w moją stronę. Kiedy znów patrzę na nią, ona kiwa głową.
Uh, więc to do mnie.
Niepewnie idę w jej stronę, zaciskając dłonie na pasku od torby, którą mam przewieszoną przez ramię. Dziewczyna podciąga rękawy od swojej bluzy, przypatrując się mi.
- Kim, tak? - pyta. Jej głos jest dziwny. Niski. I ma taki... nietypowy akcent. Zakładam, że nie jest stąd. Jestem tego stu procentowo pewna, bo różni się urodą bardzo.
Kiwam głową, a ona lekko się uśmiecha.
- Nie pogryzę cię, luz - śmieje się, by rozluźnić atmosferę, ale to nic nie daje, czuję się jeszcze bardziej wystraszona.
Nadgarstki. Jedna z jej rąk jest zabandażowana. Dlaczego? Upadłą ze schodów? Potłukła ją sobie? Zwichnęła?
Chyba zauważa, że patrzę się na jej ręce, bo z powrotem opuszcza rękawy. Mrugam gwałtownie oczami i podnoszę wzrok.
Włosy.
Dlaczego wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, że są czerwone? Nie jest to idealna czerwień, są odrobinę... ciemniejsze. Ale wciąż czerwone. Marszczę brwi.
- Widziałam jak stoisz pod szafkami. Wyglądasz jakbyś była nietrzeźwa - odzywa się znów. - Przyjaciółki nie ma w szkole, co? - mamrocze i wzrusza ramionami. - Wiem jak to jest. Jesteś nowa i nikogo tu nie znasz, a samemu jest głupio... - patrzy na mnie, wpatrującą się wciąż w jej włosy.
Czy ja też mogłabym mieć takie?
Nie, czerwień by mi nie pasowała.  A róż? Chyba...
- Coś nie tak? - pyta, wyrywając mnie z zamyślenia. Kręcę powoli głową. - Co masz teraz?
- Uhm, chyba matematykę. - mruczę cicho pod nosem, spuszczając wzrok w dół.
Dziewczyna kiwa głową i bierze swój plecak.
- Z Brownsonem?
Kiwam potwierdzająco głową.
- Super. Czyli idziemy w tą samą stronę. Chcesz to możesz dziś usiąść przy mnie - wzrusza ramionami.
Potakuję.
- Jak masz na imię? - pytam nieśmiało. Powinnam ją znać, skoro ona zna mnie, prawda? Chyba powinnam.
Dziewczyna unosi jeden kącik ust w górę.
- Moje imię zabrzmi dziwnie, więc mów do mnie po prostu Zu.
- Zu? - marszczę brwi. Zakładam, że to brzmi jeszcze dziwniej od jej imienia.
- Nie pytaj czemu, proszę. O moje prawdziwe imię też nie pytaj. Chyba, że sama zechcę ci je zdradzić - mamrocze i wkłada ręce do kieszeni bluzy.
- Okej - mówię i odwracam wzrok.

 
Wydawało mi się, że Zu jest bardziej odważniejsza i pewna siebie. Ale kiedy zaczęła się lekcja matematyki, automatycznie zmieniła się w kogoś innego. Nie dawała znaku, że istnieje, że w ogóle jest na lekcji. Pochylała się nad swoimi zeszytami, nerwowo zaplatając włosy na palec, lub drapała materiał swoich dżinsów. Przyglądałam się jej, co wyraźnie jej przeszkadzało, bo zasłaniała swoją twarz włosami, odgradzała się ode mnie, ale nic nie mówiła. Czasem tylko spojrzała w moją stronę wystraszonym wzrokiem.
- Boisz się czegoś? - spytałam jej, kiedy przechodziłyśmy do innej klasy, na kolejną lekcję. Zu spojrzała na mnie, uśmiechając się nerwowo.
- A kto się nie boi? - odpowiedziała, nie mówiąc już potem nic. Ja również nie zadawałam więcej pytań.
 
♪ ♪ ♪
 
 
- Kim! - radosny krzyk Stelli, to była pierwsza rzecz jaką usłyszałam zaraz po wyjściu ze szkoły. Odwróciłam głowę, uśmiechając się lekko.
- O, przyjaciółka wróciła - usłyszałam cichy głos Zu, jednak kiedy chciałam jej cokolwiek odpowiedzieć, zauważyłam jak odchodzi, bez słowa.
Stella podeszła do mnie, ściskając mnie mocno.
- Jak się trzymasz? Wybacz, że cały dzień mnie przy tobie nie było, miałam małe zamieszanie ze wszystkim i po prostu nie miałam czasu - spojrzała mi w oczy. - Nie gniewasz się?
Pokręciłam przecząco głową.
- To dobrze, bo na mnie się nie da gniewać - uśmiechnęła się, po chwili wybuchając krótkim śmiechem. - Alan o ciebie pytał - dodała po chwili, a ja zachłystnęłam się powietrzem.
- Uh, co? - spytałam, wytrzeszczając oczy. - Czemu?
- No nie wiem... Może dlatego, że nie dzwoniłaś do niego? I się martwi?
Wywracam oczami.
- Powiedz mu, ze nie ma powodów.
- Sama mu to powiesz - Stella zaplata ramiona na piersi, a ja patrzę na nią zdziwiona. - Alan zamierza zrobić kolejne spotkanie w tym samym gronie co ostatnio.
Prychnęłam, odwracając wzrok. Alan się martwi, to super. Ale ja nie potrzebuję teraz spotkań ze znajomymi. Potrzebuję spokoju.
- Coś nie tak? - Stella zmarszczyła brwi, a ja wzruszyłam ramionami.
- Nie nic.
- Kim, kłamiesz.
Westchnęłam ciężko.
- Wiesz Stella, nie potrzebuję w tej chwili niańki, którą Alan próbuje dla mnie być. Skąd on w ogóle wie, że u mnie coś nie tak?
Dziewczyna spuszcza wzrok, nie wiedząc co ma powiedzieć. A we mnie uderza kolejna fala uczuć, których nie potrafię opanować.
- Mówiłaś mu? - unoszę brew, a ona kiwa głową. 
- Rany Kim, przepraszam. Mówiłam. Ale to tylko dlatego, ze sama nie wiem jak ci pomóc. Wiem, że cierpisz z wielu powodów i że sobie nie radzisz. Dlatego mu powiedziałam. Nie chcę żebyś była z tym wszystkim sama. Chcę tylko... 
- Dobrze, chcesz. - przerywam jej. - A pytałaś choć raz czego ja chcę? Pytałaś mnie o zdanie? Wiesz co, nie odpowiadaj na te pytania. Ja ci na nie odpowiem. Nie. Nie pytałaś. Ani razu. Nie chciałam żeby Alan wiedział, miałam swoje powody. Powiedziałam o tym tobie, bo dałaś mi powód by tobie ufać. 
Stella milczała, stała przede mną, przygryzając wargę. 
- Muszę iść - mruknęłam i pobiegłam w stronę autobusu, który miał zawieźć mnie do "domu". 
Podczas jazdy, udało mi się uronić kilka łez, ale tylko kilka. 
 
♪ ♪ ♪ ♪
 
Dziwnie jest być samemu w pokoju. Przywykłam do tego, że muszę go z kimś dzielić. Teraz wydaje się tu być tak cicho i pusto. Potrafię teraz słyszeć swój oddech, swoje ciche bicie serca, każdy szelest, który mi przeszkadza.
Nie wiem czy to przez to, że wariuję, czy może faktycznie jest aż tak cicho.
Znalazłam idealne porównanie do swojego obecnego życia. Myślenie w samotności źle na mnie wpływa, tak, tak.
Zostałam uwięziona w szklanej kuli. Kula ta obejmuje moje najbliższe otoczenie, wszystko co jest po za nią, nie należy do mojego świata i jest "niebezpieczne". Ja sama tkwię w tej kuli, a to wszystko dla mojego bezpieczeństwa, tak. Kula ta wiele lat stała nieruchomo, nikt nie zaburzał jej porządku, wszystko było tak jak być powinno. Było poukładane. A wtedy stało się to.
Ktoś odwrócił kulę do góry nogami, chcąc zobaczyć jak sztuczne płatki śniegu pomału z powrotem spadają na ziemię. Tylko, że wraz z wstrząśnięciem tej kuli, zakłócono ten spokój i porządek. Wzburzył całą harmonię, niszcząc wszystko doszczętnie. I teraz, każdy problem, czyli każdy osobny płatek sztucznego śniegu unosił się w górze, grożąc.
Świat zatrzymał się na etapie spadania problemów na ziemię. Nie spadną, póki nie znajdziemy ich rozwiązania, czyli nie przywrócimy porządku, nie znajdziemy ich nowego miejsca.
Pukanie do drzwi.



Pierwszy raz prawie dostałam zawału przez głupie pukanie do drzwi. Naprawdę.
Podniosłam się z łóżka i chwiejnym krokiem podeszłam do wejścia, by wpuścić do środka osobę, która prawie doprowadziła mnie do zawału.
Tak, nie zdziwiła mnie ta wizyta. I nie zdziwiło mnie to, że to był Max. Jego się tu spodziewałam najbardziej. Nie wyglądał najlepiej. Albo cierpi na bezsenność, albo pił całą noc, albo szlajał się samotnie po mieście.
Uśmiechnęłam się sztywno i wpuściłam go do środka, wracając na swoje miejsce - czyli na moje łóżko. Położyłam się na nim, wpatrując się w sufit pustym wzrokiem.
Max stanął przy mnie, wzdychając ciężko. Chyba spodziewał się innej reakcji z mojej strony. Nie spodziewał się, że będę tak obojętna na jego przybycie. Że nie odezwę się słowem.
- Kim...
- Hm? - mruknęłam, a on uklęknął przy moim łóżku, ujmując moją dłoń w jego. Moje były lodowate a jego bardzo ciepłe. Naprawdę bardzo ciepłe i...  W jego dotyku było tak dużo delikatności, która sprawiła iż zmiękłam. Zachciało mi się płakać.
- Rozmawiałem ze Stellą - szepnął, siadając koło mnie. Wciąż nie puszczał mojej dłoni.
- I co z tego - burknęłam, wciąż na niego nie patrząc.
Druga dłoń Max'a delikatnie dotknęła mojego policzka i zwróciła moją twarz w jego stronę.
- Co się dzieje?
- Stella ci nie powiedziała? Oh, jaka szkoda - wywróciłam oczami.
- Kim! - powiedział stanowczo, pochylając się nade mną. Jego długie włosy opadały na moją twarz. Znów brak mi oddechu i czuję, jak się czerwienię. - Nie możesz tak postępować. Widzimy co się z tobą dzieje, chcemy ci pomóc. Stella zwłaszcza. Jest dziewczyną, rozumie cię i... po części wie co czujesz - szepnął.
Zmarszczyłam brwi.
- Skąd ona ma wiedzieć, co ja czuję?
- Ona też nie ma rodziców. Wychowuje ją brat, który nie okazuje jej uczuć. W ogóle.
- Jeremy? Ten sztywny?
Max kiwnął głową.
- Tak, on. Stella cierpi, każdy z nas to widzi. Może nie zawsze, bo ma oparcie w Elliocie, w Jay'u, w Alanie. W tobie również. - spojrzał mi w oczy, aj ja nagle poczułam się winna. - I wiemy, że ty też cierpisz. Więc po części rozumiem twoje zachowanie, ale Kim...- głos chłopaka się załamał. Chyba dostrzegłam ból w jego oczach.
Pochylił się nade mną bardziej.
- Nie zapominaj proszę, że po jednej katastrofie nie wszystko musi być źle i nie warto spadać bardziej w dół - szepnął, zakładając kosmyk włosów za moje ucho.
Nabrałam głęboko powietrza w płuca, uchylając usta, oddychając ciężko.
Jego wargi znów prawie stykały się z moimi. Ta chwila trwa chyba wieki. Sekundy wydają się dłużyć. Nie słyszę nic po za moim walącym sercem i słowami, które nie zostały jeszcze wypowiedziane. Słowa te są myślami. Jego i moimi, ale tak oczywistymi, że bez użycia głosu da się je wypowiedzieć, usłyszeć.
Nawet nie wiem, w którym momencie Max znów mnie pocałował.
I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że jeden z płatków śniegu opadł delikatnie na ziemię, znajdując swoje miejsce.
 
 
xxx xxx xxx
 
Rozdział zaczynałam 5 czy 6 razy.
Za każdym razem było zle i za każdym razem się załamywałam.
No ale jest.
Nie wiem czy jest dobre, ale po prostu chciałam to napisać.
Proszę o komentarze, potrzebuję "miłych słów",
bo coraz bardziej mam wrażenie, że nic mi nie wychodzi ;-;