Myślenie o śmierci nie jest złe, póki nie wprawiasz myśli w czyny. Wtedy dopiero zaczyna być źle. Ja właśnie o takiej śmierci myślę i o tym, co by było, gdybym zaczęła coś w tym kierunku robić.
Bo skoro straciłam już wszystko co możliwe, to po co jeszcze tu jestem? Co mnie tu trzyma? Dlaczego nic nie zrobiłam?
Cóż, może dlatego, że rodzice zawsze uczyli mnie walczyć z każdą możliwą słabością i uczyli mnie, że nigdy nie warto się poddawać.
Więc... może dlatego właśnie jeszcze tu jestem. Jestem tu, bo walczę. Walczę o marzenia, o to, by się ułożyło. To śmieszne, prawda? To śmieszne, jak taka głupia piętnastolatka jak ja, opowiada o tak dziwnych rzeczach.
O walce.
O śmierci.
O życiu.
No ale spójrzmy na to z innej perspektywy. Kiedy tracisz wszystko, co dawało twojemu życiu jakikolwiek sens, kiedy wiesz, że masz jeszcze dla kogo żyć... Nagle to znika. Tracisz to. I... co masz o tym potem myśleć? Pierwsze co, przychodzi ci do głowy Zabiję się a chwilę potem nie mogę się poddać.
- O czym myślisz? - słyszę głos Alana, który, jak się okazało, cały czas siedział przy mnie. Odwracam głowę w jego stronę i kręcę nią, jakby w geście zaprzeczenia.
- O niczym ważnym, tak właściwie - przygryzam wargę, odwracając głowę. Od około godziny siedzimy z Alanem pod budynkiem, gdzie niegdyś znajdowało się studio tańca. Spytałam go, dla jakich celów tu jesteśmy, jednak on nie bardzo chciał zdradzić mi szczegóły. Tak, wiem. To wszystko wygląda podejrzanie, ale szczerze mówiąc, mało mnie teraz obchodzi, co się ze mną stanie.
- Kim... - zaczął spokojnie, obejmując mnie ramieniem. - Słuchaj mała, widzę, że coś jest nie tak.
Wzdycham ciężko, przymykając oczy.
- Nie chcę o tym gadać - mruczę pod nosem, zakładając ręce na piersi. Rozglądam się dookoła, próbując zapamiętać piękno tej części miasta. Nigdy wcześniej tu nie byłam i nie przypuszczałam, że w LA są takie miejsca jak te. Miejsca przepełnione magią i mnóstwem wspomnień.
Dookoła panuje cisza, ludzi prawie w ogóle tu nie ma, budynki są dość stare i poniszczone, aż dziw bierze, że niczego jeszcze z nimi nie zrobiono.
Na ulicach panuje mrok, gdzieniegdzie przedzierają się promienie słońca, które jest coraz bliższe schowania się za linią horyzontu.
Słyszę jak Alan wzdycha a chwilę potem słychać radosne okrzyki innych osób. Spoglądam na mojego towarzysza, na którego twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Chłopak wstaje, ciągnąc mnie za sobą. Oboje podążamy w kierunku grupki osób. Z tego, co mogę zauważyć, znajduje się w niej jeden, bardzo wysoki ciemnoskóry mężczyzna. Na oko ma może około dwudziestu lat. Oprócz niego jest tam jeszcze jeden, równie wysoki blondyn, ubrany cały na czarno, obok niego idzie odrobinę niższy brunet, o dużych, ciemnych oczach. Ubrania ma poszarpane i wygląda jakby nie do końca rozumiał, co się z nim dzieje. Za nimi wszystkimi idzie niska blondynka, którą już gdzieś wcześniej widział...
Stella! Co ona tu robi? I dlaczego idzie za nimi wszystkimi?
Kiedy wszyscy jesteśmy dostatecznie blisko siebie, Alan wita się z każdym po kolei, odpowiadając coś radośnie na zadane mu pytania.
A ja, nawet nie zauważam kiedy, jestem przyduszana przez Stellę.
- Kim! Jak dobrze cię znów widzieć! - uśmiecha się od ucha do ucha. Nie zdążam nic jej odpowiedzieć, gdyż za nią staje ten wysoki, ciemnoskóry chłopak. Uśmiecha się do mnie szeroko, wyciągając dłoń w moją stronę, by po chwili móc przyciągnąć mnie do siebie i mocno przytulić.
- Miło cię widzieć, Kim, Alan nam już trochę o tobie opowiedział - mówi z uśmiechem na ustach, a ja przestraszona nawet nie ruszam palcem.
- Khę - odchrząkuje Stella, wyrywając mnie z ramion chłopaka. - Kim, to jest Jay. Nie przejmuj się nim, on tak zawsze - macha lekceważąco dłonią, a ja, kiwam głową, udając, ze wiem o co chodzi.
Kiedy chcę ruszyć przed siebie zderzam się z czymś.
Kiedy unoszę głowę, okazuje się, ze to nie jest coś, a ktoś. A konkretnie ten dziwny, ubrany na czarno, blondyn. Na jego twarzy pojawia się cień uśmiechu, podaje mi dłoń i beznamiętnym tonem zwraca się do mnie:
- Witaj Kim. Ja jestem Jeremy. - uśmiech znika i jakikolwiek ślad, ze kiedykolwiek tam był, również. Ściskam jego dłoń. Uścisk jest krótki, formalny. Jakby robił to przymusowo, a nie z chęci poznania nowej osoby.
Dopiero teraz zauważam, jak wielkie podobieństwo istnieje pomiędzy nim a Stellą. Moment... Jeremy.
Przecież to jej brat! Ten, o którym mówiła w szkole! Och...
Jeremy odstępuje krok w bok i na jego miejscu szybko pojawia się ostatni z nich, ten brunet, z wielkimi, brązowymi oczyma. Nie podaje mi dłoni, nie odzywa się, tylko uśmiecha w taki sposób, jakbym miała coś na twarzy.
- Daniel - mówi swoje imię i odchodzi w kierunku Jaya i Alana.
Jeremy stoi sztywno obok swojej siostry. Wygląda jakby był wiecznie niezadowolony z życia, albo jakby właśnie urwał się z pogrzebu. Naprawdę. Jedyne, co jest w nim żywe, to jego przeraźliwie zielonkawe oczy, które w odróżnieniu od wyrazu jego twarzy, wydają się wyrażać jakiekolwiek uczucia.
Pomyśleć, że taki sztywniak przyjaźni się z kimś takim jak Alan, który jest jego całkowitą przeciwnością. Nawet Stella, która jest siostrą Jeremy'ego, jest jego zupełną przeciwnością. Jay wydaje się być raczej ciepłą osobą, a Daniel... Cóż, on jest dziwny.
- To do środka, młodzieży, przedstawienie czas zacząć - mówi Jay z uśmiechem na ustach, a ja patrzę na niego zdziwiona.
Dopiero po chwili udaje mi się zrozumieć, że mamy wejść do środka opuszczonego budynku.
W środku panowały ciemności, do póki któryś z chłopaków (naprawę, nie mam pewności który z nich to był) nie zapalił światła. Budynek w środku okazał się czymś zupełnie innym. Owszem, było tu dużo luster, niektóre z nich zostały potłuczone, a inne pokryte brudem. Jednak t nie było to, co przyciągnęło moją uwagę. W rogu sali stały instrumenty. Perkusja i cztery gitary, z czego jedna z nich, była gitarą basową i o ile się nie mylę, znajdował się tam również akustyk,a pozostałe dwie, były gitarami elektrycznymi.
Zmarszczyłam brwi, całkowicie zdezorientowana.
Jay jako pierwszy podszedł szybkim krokiem do perkusji i jakby nigdy nic, zaczął do niej mówić.
- Witaj kochana, dawno się nie widzieliśmy, co? - Śmieje się.
Zrobiłam wielkie oczy, stajać na środku pomieszczenia.
Po chwili czuję dotyk na swoim ramieniu. Odwracam głowę, by spojrzeć, kto to taki i okazuje się, że to Daniel.
- Spokojnie, on zawsze tak - szczerzy się. - Musisz się przyzwyczaić, K. - puszcza do mnie oczko i podbiega do jednej z gitar.
- Chłopaki maja zespół, jak już wiesz - mówi Stella. Podskakuję przestraszona. Jak ona się tak szybko przy mnie znalazła?!
Kiwam głową.
- I oni... tak poważnie grają, ze grają? - pytam, na co ona odpowiada mi skinieniem głowy. - Wow.
- Często przesiaduje tu z nimi jeszcze kilka ludzi.
- To znaczy?
- No... Na przykład Max, Rebbeca, Zayn, ci dwaj bracia, których imion nie pamiętam - marszczy czoło w zamyśleniu - No w każdym razie dość dużo ludzi, ale tamci nie lubią przychodzić zbytnio na próby, więc chłopaki są albo sami, albo ja ich czasem odwiedzę - wzrusza ramionami.
- Mhm... - kiwam głową.
- Ej! Kim, co ty taka małomówna - dziewczyna szturcha mnie w ramię. - Trochę życia! - uśmiecha się szeroko. - O, mam pytanie - mówi, po chwili.
Unoszę głowę.
- Słucham?
- Ym... Ten Mulat co dziś wpadł do szkoły... znasz go? - pyta z zakłopotaniem.
Kiwam głową.
- Nooo... tak jakby. Znaczy... Poznałam go przez przypadek i w ogóle...
Stella kiwa głową, uśmiechając się nieśmiało.
- A co? - pytam.
Kręci pośpiesznie głową.
- Nic, nic. - macha dłonią. - Chodź, pójdziemy do chłopaków - mówi i po chwili jestem ciągnięta przez nią za dłoń.
♪ ♪ ♪
Około godziny w pół do dziewiątej wieczorem, wszyscy postanawiamy się zebrać, a Alan proponuje nas wszystkich odwieść. Nim jednak opuścimy to miejsce, Jay podchodzi do mnie i wykorzystując to, że Jeremy kłóci się z Danielem (ten sztywniak jednak potrafi się śmiać), odciąga mnie na bok, by ze mną porozmawiać.
- Kim, wiem, że czujesz się zapewne dziwnie w nowym towarzystwie, nie znając nikogo, jednak... Przy nas nie musisz się wstydzić, jasne? - unosi brew w górę, spoglądając mi w oczy.
Kiwam wolno głową.
- Ja wiem, że nie masz rodziców i mieszkasz w domu dziecka, jak Max.
Czuję ukłucie w sercu i łzy napływają mi do oczu.
- Ale nie martw się, nikt tu nie będzie cię z tego powodu oceniał, lub patrzył na ciebie jak na kogoś gorszego. - uśmiecha się, kładąc dłonie na moje ramiona.
Uśmiecham się.
- I odzywaj się, mała - puszcza mi oczko.
- Dobrze Jay - odwzajemniam uśmiech.
Mężczyzna przytula mnie jeszcze krótko do siebie, po czym oboje wracamy do reszty.
Opuszczając auto i żegnając się ze wszystkimi, powstrzymuję płacz i kieruję się w stronę sierocińca. Na wejściu dowiaduję się, że wszyscy mnie szukają i mam natychmiastowo stawić się w gabinecie. Jednak ja średnio się tym przejmuję i zamiast tam, kieruję się do pokoju mojego i Kiry.
Wchodząc do niego, od razu poznaję, ze coś jest nie tak. Kira siedzi na łóżku, przy którym leżą jej spakowane walizki. Marszczę brwi.
- Co się...
- Moja ciotka postanowiła mnie stąd zabrać, gdy tylko o wszystkim się dowiedziała. Jutro będzie tu po mnie. - wypala od razu.
- Och... - siadam na łóżku, w głowie mam coraz większy mętlik i coraz bardziej chce mi się płakać.
- Um, Kim? Max cię szukał. Był tu niedawno i pytał o ciebie.
Kiwam głową, próbując nie wyrazić tego, jak bardzo mnie ten fakt nie ucieszył.
- Mówił, że jakbyś już... się zjawiła, to ma...
Wypowiedź Kim przerywa głośne otwarcie się drzwi
- Kim! - odwracam się, słysząc głos Max'a. Chłopak podchodzi do mnie, chwyta mnie w ramiona i przyciąga do siebie, przytulając mocno do swojego ciała.
Moje życie wywraca się do góry nogami na moich oczach. Czuję się potwornie zagubiona i mimo, że tyle rąk jest wyciągniętych w moją stronę, ja nie potrafię znaleźć tej jednej, na tyle silnej, która pomogłaby mi wydostać się z tego wszystkiego.
xxx xxx xxx
Ósemka za nami.
Rany, tak mało was czyta tego bloga. xD
Znaczy no, przepraszam,
że nie jest to jakoś super napisane,
ale poważnie, ciężko mi się na czymkolwiek ostatnio skupić.
Zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza, to dla mnie ważne.
Dziękuję ^w^